Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
5.11.2011r. - Trening skokowy kl. P

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Boks I / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Carrot
Pensjonariusz
PostWysłany: Sob 19:02, 05 Lis 2011 Powrót do góry


Dołączył: 02 Paź 2010

Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

-ŁEEEEN AJ SIII JOOOR FEEEJS – Carrocik takim oto sposobem frunął po schodach, nucąc sobie ów piosenkę. Muszę przyznać, że przeceniłam swoje możliwości i chcąc zeskoczyć z 7 ostatnich schodków, wylądowałam na podłodze.
-Kurwaaaaa – burknęłam, podnosząc swe zwłoki z podłogi. Przy blacie stała Deidre, którą obejmował Maks, tzn. tymczasowo oboje patrzyli się na mnie jak na pszychopatęę. Spojrzałam na nich z dezaprobatą.
-To wcale nie ja, odwrócić te wzroki! To wina schodów no. – mruknęłam podchodząc lodówki. – Sio!
Szturchnęłam Dejca, co by się przesunęła, bo nie miałam dostępu do lodówki. Ej no, to jakaś gra w króla ciszy czy co? Oboje milcząc, nawet się nie odsunęli.
-Bawimy się w króla ciszy? Okeej, nie ma sprawy.
Nadal milczeli. Yhy, chcą mnie do grobu wprowadzić. t.t
-KURWA, ŁASKI BEZ! Zobaczycie jeszcze co znaczy tak perfidnie irytować Carrota!
Odwróciłam się na pięcie, i szybkim krokiem odeszłam. Jakże pięknym trafem potknęłam się o kota. Cudownie, mrr.
-JA PIERDOLE!
Zdążyłam jeszcze usłyszeć ich śmiech. Burknęłam coś pod nosem, kierując się do stajni. Ekheeem, to wcale nie było fajne no v.v Po chwili znalazłam się w stajni. Co raz jakieś łebki próbowały mnie podskubać lub też zjeść włosy. Nie byłabym tak pewna faktu, że moje włosy wyglądają i smakują jak siano, ale okej. Powlokłam się do boksu, w którym to stała moja gwiazdka. Z początku położyła na mnie uszy, rzucając mi złowrogie spojrzenie.
-Heej, to ja. – szepnęłam, wystawiając ku niej rękę, na której leżał miętus.
Łapczywie schrupała cukierka, wystawiając głowę z boksu. Tak jak przewidziałam, zaczęła mnie szturchać nosem, doszukując się kolejnych łakoci. Z uśmiechem na twarzy udałam się do siodlarni, skąd wyniosłam skrzynkę ze szczotkami. Wróciwszy, założyłam kobyłce kantar z podpiętym już uwiązem, po czym wyprowadziłam dereszkę. Zwinnie uwiązałam ją przy słupku, po czym przystąpiłam do jakże nudnej (dla kobyła) czynności, którą było szczotkowanie. Kręceniu się, wierceniu, prób podgryzania innych koni nie było dosłownie końca. Z trudem udało mi się ją porządnie wyszczotkować, tak samo kopyta sprawiły mi problem. Nie dość, że Walkiria postanowiła machać łbem jak nawiedzona, to jeszcze ani jej się śniło podawać mi nogi. Gdy wreszcie skończyłam całą egzekucję, zaniosłam do siodlarni szczoty, a wróciłam już z siodłem, ogłowiem i ochraniaczami z kaloszkami. Rzecz jasna wytok i czaprak też mieliśmy. Zsunęłam jej na szyję kantar, po czym włożyłam ogłowie. Następnie siodło, użeranie się z dobrym założeniem wytoku no i na koniec ochraniacze, a właściwe kaloszki. Wróciłam się jeszcze do siodlarni po bacik i kask i voila. Rozpięłam jej kantar, po czym wyprowadziłam przed stajnię. Wsiadłam, dopasowałam strzemiona i ruszyłyśmy na parkur. Miałyśmy szczęście, bo nikt tam nie trenował, co rzadko się w Dean trafiało.
Zebrałam wodze na większy kontakt, bo póki co wisiały luźno na szyi Walkirii. Na szczęście Walkiria była koniem dość czułym na łydkę, co mnie ogromnie cieszyło. Po kilku dość swobodnych kółkach stępa, zaczęłam bawić się wędzidłem, jednocześnie działając łydką, chcąc zachęcić kobyłkę do przynajmniej lekkiego zjechania główką w dół. Ku mojej uciesze, tak też się stało. Tak więc na większym kontakcie zaczęłyśmy robić wolty w narożnikach. Chętnie robiła małe jak i duże kółka, gdy ja tylko lekko napinałam zewnętrzną wodzę, dosłownie działałam prawie od samej łydki. Po woltach nadeszła kolej na serpentyny, aczkolwiek z tym również nie było najmniejszego problemu. Całkowicie skupiona na mnie, zwinnie robiła skręty to w lewo, to w prawo, nawet nie zważając na przeszkody poustawiane po całym placu. Następnie pozmieniałyśmy kierunek przez półwolty. Gdy Walkiria była wystarczająco rozgrzana i porozciągana, wjeżdżając na lewą prostą dałam jej sygnały do kłusa. Z początku zaczęła opierać się na wędzidle, jednak po moim wyraźniejszym sygnale, przeszła do dość unormowanego kłusa, co było dziwne, jak na nią. W narożnikach dodatkowo musiałam bawić się zewnętrzną wodzą, jak i spychać ją łydką bardziej na zewn., ponieważ miała jako takie problemy z dokładnym ich wyjechaniem. Niestety, co raz zdarzało jej się zadzierać łeb w dół, a gdy ja próbowałam zadziałać wodzą, automatycznie opierała się na wędzidle, przez co chodziła niesamowicie sztywna. Tak więc odpuszczałam, czekałam aż się rozluźni i znowu próbowałam. Takim oto sposobem doszłyśmy do pełnego zebrania. Powtórzyłam ćwiczenia, jakie wykonywałyśmy w stępie – wolty w narożnikach, zmiany kierunku poprzez półwolty, serpentyny. Można rzec, że bardzo ładnie angażowała się zadem. No i drągi. Mocno pilnowałam ją łydkami jak i na pysku, kierując na sam środek drągów. Tuż przed, nie wiem w sumie z jakiego powodu, zrobiła ‘unik’ przed drągami. Ledwo się utrzymałam na jej grzbiecie, zamykając ją dosiadem. Aczkolwiek i to nic nie dało, zaczęła galopować po parkurze szaleńczym galopem, z zamiarem wysadzenia mnie w powietrze. Szarpałam się z nią dość mocno, próbując zatrzymać wściekłego potwora.
-Walkiria! – zdążyłam jeszcze krzyknąć, a potem już kobyła wyrzuciła zad jak najbardziej w górę jak umiała, przez co wylądowałam na ziemi.
Podniosłam się, otrzepałam i ruszyłam łapać zdziczałego konia. Klacz stała jak gdyby nigdy nic na środku parkuru, posyłając mi złowieszcze spojrzenie. Westchnąwszy głośno, zwinnym ruchem złapałam ją za wodze, a ta kłapnęła mi zębami tuż przed głową.
-E! – wrzasnęłam, z zamachem oddając jej po łopatce, po czym wgramoliłam jej się ponownie na grzbiet. Zebrałam wodze na mocny kontakt. Wredny kobył nie miał zamiaru zjechać z głową w dół, jednak po zakłusowaniu poddała się. Na chwilę odpuściłam drągi, chcąc skupić się na wydłużaniu, jak i skracaniu chodów. Na długich prostych starałam się jak najbardziej wydłużyć jej kłus, na krótkich zaś jak najbardziej spowolnić i skrócić. Na to akurat nie mogłam narzekać, bo Walkiria wykonywała moje polecenia bez zastrzeżeń, na długich prostych wręcz rwała się do galopu i kilka razy jej się udało zagalopować. Chwila szarpaniny, bryków i przechodzenie znów do kłusa. No i nadszedł czas na drągi. Tym razem bez nieporozumień, przejeżdżała ładnie podnosząc szkity. Porobiłyśmy jeszcze kilka ćwiczeń z zatrzymań, wydłużeń i skracań, po czym dwa kółka stępa na luźnej wodzy. Mniej więcej obczaiłam nasz parkur, na co wcześniej nie miałam czasu, hahah. Jedynie poprosiłam Maksa, czy jak mu tam, co by mi mógł przeszkody poustawiać na określone wysokości. Nasz właściwy plan wyglądał tak:
1. stacjonata 110 cm
2. okser 100 cm x 100 cm
3. linia: mur 110 cm, pięć fuli na stacjonatę 115 cm
4. triplebarre 90 cm x 100 cm x 110 cm
5. pijany okser 110 cm x 70 cm
6. szereg: stacjonata 115cm, dwa foule, doublebarre 90 x 100 cm, dwa foule, mur 110 cm
7. bramka sztokholmska 115 cm
No więc na prostej zagalopowanie na prawą nogę ze stępa, dość płynne. Ponownie musiałam spychać kobyłę na zewnątrz. Kilka kółek, wolt w galopie, zmian nogi. Czasem wykonywała moje polecenia bez problemu, czasem stawiała na swoje durnawe pomysły. Cała Walkiria. Gdy uznałam, że jest wystarczająco rozgrzana na skoki, obczajając co i jak nakierowałam ją na malutką kopertę 50 cm, na rozgrzanie. Kobyła przeciętnie przefrunęła nad ów przeszkodą, nieco pokracznie składając nogi. Tak to jest jak ma się konia, który nie umie skupić się na mniejszych przeszkodach. Kółko galopu, zmiana kierunku przez półwoltę i jednocześnie zmiana nogi. Tak więc znów najechałyśmy na kopertę, która tym razem miała 70 cm (poprosiłam Deidre, która po kryjomu obserwowała nasz trening, co by nam podwyższyła). Dobry najazd, fajny baskil, ogółem skok udany. Poklepałam Walkirię, po czym zmieniłyśmy nogę i pogalopowałyśmy prosto na stacjonatę mającą 110 cm. Lekko zawahała się przed skokiem, aczkolwiek mój pewny dosiad, sprawił, że i Wal poczuła się pewniejsza i takim oto sposobem przefrunęłyśmy z gracją nad stacjonatką. Skoczyłyśmy jeszcze raz stacjonatę, aczkolwiek z drugiej nogi. Kobylasta pięknie się złożyła, ogółem było dobrze. Po lekkim wprowadzeniu do całego parkuru, trzeba było dać odetchnąć Walkirii. Przestępowałyśmy ze trzy kółka i wio. Ruszyłyśmy zgrabnym, energicznym galopem. Kilka kółek z dwoma zmianami nogi i fruniemy na pierwszy ogień, stacjonatę 110 cm. Ogółem musiałam dość sporo przytrzymywać Walkirię i pilnować jej tempa, bo gdyby mogła, galopowałaby najszybciej jak się da. Wyskok w odpowiednim miejscu, ładny baskil, miękkie lądowanie. Poklepałam Walkirię po łopatce, wypatrując już kolejnej przeszkody, którą był okser 100 x 100. Niestety, Walkirii coś odpaliło podczas najazdu, przez co musiałam się z nią chwilę przeszarpać i odskoczyłyśmy ciut za daleko, co poskutkowało zahaczeniem przednimi nogami o drąga i zrzutką. Ruszyłyśmy do następnej przeszkody, a właściwie przeszkód dwóch – muru i stacjonaty. Gdy znalazłyśmy się naprzeciwko, w linii prostej od muru, popchałam dosiadem Walkirię do przodu, a ta zadzierając wysoko głowę pognała na mur. Mocno wypchałam ją łydką, przechodząc do półsiadu w momencie jej odskoku. Ogółem, miękkie lądowanie i lecimy na stacjonatę. Dokładnie wyszło nam tylu fuli co miało wyjść. Równe wybicie, prosty skok przez środek 115 centymetrowej przeszkody, ogółem było bardzo dobrze. Gromko nagrodziłam kobyłkę, klepiąc ją po łopatce. Nakierowałyśmy się na tripla, dość przeciętnego. Walkiria, zamknięta przeze mnie w pomocach równym galopem poleciała na ów przeszkodę. Z mojej winy wybiłyśmy się ciut za wcześnie, aczkolwiek nie pozostawiło to jakichś skutków przy skoku – nawet zapas był, także.. Walkiria po lądowaniu, zaczęła mi się pięknie ganaszować <3. Jedno pełne kółeczko i jedziemy na pijanego oksera, który nie sprawił nam żadnej trudności. Po tej przeszkodzie, znów pełne kółko i dość trudna kombinacja jak dla młodego konia, szereg składający się ze stacjonaty, doublebarre i murka. Mocno pilnowałam Walkirii łydkami, ogółem całym dosiadem ją jak najbardziej pchałam. Stacjonata nie zrobiła na nas dużego wrażenia, bowiem Walkiria wykonała tak elastyczny i piękny skok, że nawet opisać się go nie da, o. Miałyśmy zaledwie dwie fule do doublebarra. Wielkopolka z mocno zadartym łbem wyskoczyła na doublebarra, wybijając się w dużym stopniu za mocno. No i Carrota hm, lekko wyleciała z siodełka. Tak samo lądowanie było twarde, jednak obydwie zdążyłyśmy się po nim pozbierać by zaraz przelecieć na murem. Może i nie bezbłędnie, acz dość ładnie. No i pozostała nam już tylko ostatnia przeszkoda, bowiem bramka sztokholmska. Kobylasta pięknie skupiona zarówno na przeszkodzie, jak i na mnie i moich sygnałach. Dzięki temu właśnie, udało nam się i ostatnią przeszkodę przeskoczyć ładnie, zgrabnie i czysto. Z uśmiechem na twarzy wyklepałam mojego skarba za wszystkie czasy. Poczęłam kręcić wolty, czekając aż oddech klaczy się ustabilizuje, bowiem była ona nieźle spocona. Gdy tak się stało, przeszłyśmy do stępa. Poluźniłam popręg o kilka dziurek, dając Walkirii całkowicie luźną wodzę. Stępowałyśmy łącznie około 15 minut, po czym udałyśmy się do stajni. Tam wprowadziłam klacz do boksu i rozsiodłałam. Nie obyło się bez pieszczot, jak i kilku cukierków dla niej. Stwierdziłam też, że warto przetrzeć jej spoconą sierść słomą. No i gdy zrobiłam wszystko co trzeba było, uradowana udałam się do domu, co by uciąć sobie pogawędkę z dziewczynami.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Boks I / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare