Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
23.10.11r. - Wprowadzenie do skoków N by Crunchy

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sherlock [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Deidre
Właściciel Stajni
PostWysłany: Nie 12:07, 23 Paź 2011 Powrót do góry


Dołączył: 21 Gru 2009

Posty: 676
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Na miłą prośbę Dejszona przyjechałam do Dean żeby pomóc kobicie w wprowadzeniu Sherlocka do N-ki w skokach. Raźno wkroczyłam do stajni, i spojrzałam na tabliczki. Secretariat... Expresso... Tatuś mojego urwipołcia żuł siano. Łaaa, znalazłam siwulca. Weszłam powoli i poklepałam zad ogiera. Pogłaskałam mięśniory, a konisko zaglądnęło mi w dekolt. Odepchnęłam chrapska i założyłam mu kantarek. Otworzyłam drzwi i wyszłam. Za mną powoli wytuptał Lock. Od pewnego czasu nie używam uwiązów. Mam na nie focha. Większość koni i tak idzie za mną i stoi grzecznie. Biały nawet utrzymywał tempo. Przystanęłam przy kółku i przejechałam ręką po szyi koleżki. Odeszłam na metr. Sherlock zastrzygł uszami i zrobił krok w moją stronę.
- Nie! Stój. Zostań... - mruknęłam stanowczo. Cofnął się i zniżył głowę.
- Dobrze. Kumasz. ...- ZNÓW mruknęłam bo nie chciało mi się głośno mówić. Skoczyłam do siodlarni. Przy siodłach stała Deidre.
- Co tam? Przyjechałaś mnie odwiedzić? - spytała i ściągnęła z wieszaka siodło.
- No-o! A co, wsiadasz na coś? -
- Owszem! Na Bitka. Może jakieś skoki popróbujemy - oznajmiła dziewczyna i zajęła się wyjmowaniem sprzętu. Wzruszyłam ramionami i sama rozpoczęłam poszukiwania rzeczy ogierzastego. Wzięłam to zaje czerwone siodło od Sayca, pasiasty czapraczek i miśka. A teraz lol, gdzie są ochraniacze... Dobra, znalazłam. Obłożyłam się tym wszystkim i mam wrażenie że spod spodu widać było tylko moje nogi. Wróciłam do Locka i zrzuciłam bagaże. Zaczęłam czyścić grzbiet z kurzu, bo był wyjątkowo nie brudny. Coś tam mu wyskrobałam z kopyt, fajowo. Zarzuciłam czaprak, miśka i siodło, podpięłam zapięłam itd... Ochronki na nogi szybciutko, Ogłowie też raz-dwa... Po 15 minutach stałam z ogierasem na hali. Puff.... I co ja z nim zrobię. Heh. Sayec wtuptał na halę.
- Saaaayyyyuuuu... Potrzymasz? - zrobiłam słodką minkę i oddałam wodzę dziewczynie. Pufnęła i wzięła. Zaczęła wolno z nim stępować dookoła. Zaczęłam rozkładać przeszkody. Wyciągnęłam małe pachołki. Zrobiłam start, oksera, krzyżaka, zaplanowana wolta. Pachołki, szereg, pachołki...okser, drągi, szereg, stacjonata, meta. God, ciężkie to cholerstwo kolorowe tak czy siak. Starałam się robić jak najwięcej zakrętów. A parcour wyglądał mniej więcej tak
[link widoczny dla zalogowanych]

Dostawiałam Jeszcze więcej pachołków gdy na halę wszedł Bit i Dejszon.
- Wykorzystujesz mi Sayca, co? - uśmiechnęła się i zaczęła majstrować przy Rudym. Odebrałam mojego koniucha i zaczęłam się na Polaka wspinać. Brak kondycji, tylko tyle. Skróciłam trochę strzemiona, tylko ODROBINKĘ!
- Ehm, Dejcu...kto ostatnio wsiadał na tego pana? Strzemionka przydługie... - Dej się śmieje...
Dober bober, ruszyłam stępem i łaziliśmy tak wokół przeszkód. Aktywnie się konisko poruszało. Zrobiłam woltę przy B. Gdy zjechałyśmy na ścianę, przy F zrobiłam paradę. 10 sekund... Ruszenie. Tak przy każdej literce. Zmieniłam lekko kierunek przez przekątną i zaczęłam parady od nowa. Byłam już w E, gdy pod nogami zamajaczyło mi się coś czerwonego. Litek. Panicznie skręciłam do środka. Arabiszcz galopował sobie dalej po ścianie, jak na konia przystało. Pojechałam chwile w środku żeby pooglądać ich popisy. Przejechali se drągi raz i drugi w kłusie... Wróciłam do Shera. W narożniku przeszłam do kłusa roboczego. Podkręciłam trochę tempo i kilka razy zmieniłam kierunek przez półwoltę. Półparada, stęp. Ogier płynnie przeszedł, ale coś tam w zadzie się nie zgodziło i wyszło trochę na takie poturbowane, więc zakłusowałam na kole 10 m i znów półparada. Tym razem wszystko było ok. Zakłusowałam i najechałam na drągale. Dwa były ok, ale w ostatni puknął kopytem. Ścisnęłam Locka łydami . Najazd po raz drugi nie puknął, wysoko podnosił nogi i zabujał tyłem. Dobra, konisko rozgrzane, jedno koło galopu i próba dwóch pierwszych przeszkód. Zpięłam poślady i przyśpieszyłam... GDZIEŚ! Najechaliśmy, skoczyliśmy tą okserową osiemdziesiątkę... Ja! Nawet fajnie. Na krzyżaka już się bardziej napaliłam, Chrupek podniósł dupę i skoczył jak należy. Tak ze dwa razy sobie przelecieliśmy... Sherlock mocno się odbijał ale nie reagował na prośbę zmiany nogi i lądował na tą samą co zaczynał. Przy 80cm się trochę spiął, bo gdzieś tam ZONWU zobaczył swoją panią i się rozkojarzył . Na trzeci przejazd się podniecił bo skoczył jak należy. Odbił się i wyciągnął łebsko. Uznałam że jest dobrze i co? Jedziemy całość. Jak się zabijemy będzie świetnie ale co tam! Ponieważ zaczynaliśmy po raz czwarty, siwy nie był aż taki podjarany i najechał z małą werwą. Dałam łydę, jako tako przeskoczył. Krzyżaka przeszedł w kłusie. Skręciłam w lewo i przy drugich słupkach zrobiłam woltę. Skręciliśmy przy czerwonych główkach i najazd na szereg. Poleciałam mu trochę palcatem po łopatce, za co bardzo go później przeprosiłam. On uznał to jednak za przeogromnie motywujące. Odbił się lekko i silnie. Przejechaliśmy bez stuknięcia. Wylądował strasznie ciężko, więc zabrałam już wodze i podrapałam go po potylicy. Przeszłam na moment do kłusa, i znów galop
Na okser. Skręciłam głowę i pochyliłam się do przodu. Podniósł się na tą cholerną przeszkódkę. Ojo ojo... sto dziesięć was very very good... Przelecieliśmy, ale za mocno się chyba odbiło konisko bo daleko poszło. Wyprostowałam go I zwolniłam, żeby się nie zziajał. Trochę wytchnienia... Za jakieś 7 m. stacjonatka 115... Znów przyśpieszenie... Odbił się, ja oddałam wodze. Dość długo byliśmy w powietrzu. Wylądował jak cegła spadająca z wieżowca. Plask. Dobra. Półparada... kłus. Usiadłam mocniej w siodle i zebrałam Polaka. Przeszłam z kłusa wyciągniętego do roboczego. Pierwszy drąg go troszeńkę zniechęcił, ale nie stuknął. Po drągach zagalopowanie, zgięcie na pachołkach... i szereg. Kic, kic kic. Przejechałam bez zrzutki. Właściwie... przejechaliśmy. Wygięłam go przy pachołku, żeby był good zakręt, bo później jest wyjątkowo ciasno. Oki doki... Zwolniłam go trochę, żeby nie wszedł za ostro na stu-dwudziestkę. STARAŁAM SIĘ zrobić lotną zmianę nogi, ale coś mi nie wyszło. Dobra... Stacjon... wyjechaliśmy, dwa foule i odbicie. Ogr wygiął się porządnie, podkulił ostro nogi. Wysunęłam mu łapki aż do potylicy, uniosłam dupę choć mi się nie chciało bo to siodło było jednak cholernie miękkie. Dobra, wylądowaliśmy, stęp... Wypychałam go dobitnie biodrami, żeby się rozruszał. Przejechaliśmy dwa koła dla wytchnienia i znów ruszyliśmy na parcour. Zawróciłam go jednak ostro przed wjazdem na START. Skróciłam strzemiona i dopiero zjechałam. Oks, 60x80 cm... ładnie oddany skok, jednak trochę też z mojej winy wylądował na złą nogę, bo nie wyciągnęłam się porządnie. Kopertkę właściwie... przeszliśmy jak drąga. Głupia łydka nie działała, proszę pani... Dobra. What does now? Szereg. Wjechałam na woltę i tam trochę uspokoiłam ogiera. Najarał się tam czy co...Gdy wyjechałam z zakrętu, oddałam wodze i przeszłam w półsiad. Ogier wydłużył ostro krok i poszedł równo po bandzie. Hop, hop, hop. Git malina, poklepałam spienioną szyję. Zakręt, zakręt. Oks, przesunęłam łapencję do uszu i lekko ściągnęłam prawą wodzę, żeby zleciał na okejową nogę też. Ponieważ ogieros załapał o co kaman, wyszło świetnie. Przeszłam do kłusa roboczego żeby uspokoić Lockowi oddech. Tupaliśmy tak trochę aż do pachołów i znów w galop. Mały skulił uszy i złapał wędzidło. Stacjonata 150 cm... Przekicnął w jednej chwili na drugą stronę. Ominęłam drągi, bo uznałam je za maksymalnie teraz niepotrzebne i mocno na szereg. Całkiem, całkiem. Trzecią trochę musnął kopytem. Skoczyliśmy ostatnią przeszkodę jak najlepiej i wyszło naprawdę rewelacja! Dałam mu trochę odpocząć, żeby się nie zamęczył, bidulek. Powtórzyliśmy parcour jeszcze ze trzy razy. Bez zrzutki, chyba tylko raz musneliśmy, Oko oko, ogieras całkiem fajnie skakał, myślę że nawet 140 nie byłyby dla niego problemem. Postępowaliśmy dobre dziesięć minut i zsiadłam. Zaprowadziłam go do stajni, rozebrałam z siodła i zdjęłam ochraniacze. Wzięłam go na bieżnię, żeby jeszcze trochę spuścił z pary. Wprowadziłam go na gumę i włączyłam Jedynkę. Widać, że był przyzwyczajony, bo zaczął spokojnie iść. Patrzyłam tak na niego a on na mnie, Kochany Siwus. Po przebieżce wzięłam go na momenta na solarium, żeby zniknęły jeszcze te plamy potu z zadu. Postaliśmy, postaliśmy, i poszliśmy do boksu. Zdjęłam mu ogłowie, przekarmiłam marchewą i powróciłam do własnych koniuchów.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sherlock [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare