Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
Rajdowe podejście do tematu, pagórki, teren (by Gniadoszka).

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Dywizja [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rustler
Pensjonariusz
PostWysłany: Pon 20:37, 28 Lis 2011 Powrót do góry


Dołączył: 28 Gru 2009

Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Dzisiaj znów przybyłam do S.C. aby odwiedzić mego Dywizjona. Młoda stała w boksie, ale nie wciskała się już tak w kąt. Weszłam do boksu i dałam małej cukierka. Dywizja z przyjacielską wredotą w oczach chapnęła go i wsadziła chrapy w moje kieszenie domagając się więcej.
- Już, już dostaniesz! – uśmiechnęłam się odciągając łeb klaczy pociągając za kantar. Dzisiaj ciężki dzień przed nami, sama się przekonasz – uśmiechnęłam się ponownie dając Dywizji cukierek. Wyprowadziłam młodą przed stajnię i zaczęłam czyścić. Była brudna jak nie wiem… Jeszcze te okropne plamy z gnoju… Zostawiłam siwkę uwiązaną i poszłam do kuchni. Wzięłam dwie cytryny i rozkroiłam na pół. Wróciłam przed stajnię i nalałam do wiadra ciepłej wody. Wcisnęłam cytryny i wróciłam do klaczy. Do wiadra wrzuciłam gąbkę, a z kuferka wyjęłam plastikowe zgrzebło. Zaczęłam przejeżdżać nim po plamach, aby usunąć choć trochę. Z racji, że uciążliwe żółte plamy nadal się utrzymywały, wyjęłam nasiąkniętą gąbkę z wiadra i zaczęłam przemywać plamki. Po kilku ruchach gąbki plamki ustąpiły siwiutkiej sierści klaczyny. Następnie osuszyłam nieco klacz ręcznikiem i wyjęłam włosiankę. Przeczesałam całą klacz aż kurz choć trochę ustąpił. Potem miękką szczotką wyczesałam caluśką Dywizję. Od szyi po zad i od grzbietu po koronki. Potem zajęłam się wyplątywaniem różnych chwastów z ogona. Widać że na pastwisku klacz nie próżnowała. Wyplotłam powoli wszelkie roślinki i rozdzieliłam sklejone włosy. Potem szczotką przeczesałam ogon. Teraz grzywa. Mała miała w niej pełno „dziadów”. Wyplątanie ich było wręcz nie możliwe. Nasunął mi się wiec pewien pomysł… Klacz i tak ma za długą grzywę… Wzięłam nożyczki. Ścięłam grzywę na dość krótko. W sumie fragment grzywy przy uszach trochę podwijał się do góry, ale tak klacz wyglądała o wiele lepiej. Teraz grzywkę… Ją też ścięłam raczej na krótko, ale fragmenty grzywki opadały klaczy na czoło, więc było ok. Potem przycięłam ogon mniej więcej do stawów skokowych. Patrzyłam z dumą na moje dzieło. Potem wzięłam drugą gąbkę i poszłam ją sobie namoczyć. Potem wróciłam do klaczy i przemyłam okolice oczu, nozdrzy i warg. Szczególnie uważałam na włosy czuciowe, aby ich nie uszkodzić. Potem wygrzebałam jeszcze inną gąbkę, namoczyłam ją i przetarłam wewnętrzną stronę tylnych nóg, wymię i tyłek klaczy. Potem osuszyłam je ręcznikiem. Na koniec suchym ręcznikiem wypolerowałam całego konia. Potem poszłam po sprzęt. Ponieważ na dziś zaplanowałam ostry teren, więc wzięłam rajdówkę. Osiodłałam klacz i założyłam jej ogłowie. Dziś nie miałam już takich problemów jak ostatnio. Ładnie wzięła mi wędzidło bez fochów. Ja dopięłam popręg i wsiadłam na siwą. Ruszyłyśmy jak zwykle stępem do lasu. Po ostatniej burzy mogłyśmy się natknąć na przeszkody, ale nie powinny być one duże i klacz spokojnie powinna sobie z nimi poradzić. Po wjechaniu do lasku popędziłam klacz do kłusa. Wjechałam na trasę oznaczoną na czerwono. Z czarnym wolałam na razie nie ryzykować. Zaczęła się od stosunkowo niewielkich pagórków. Klacz spokojnie wdrapała się na nie w kłusie, a potem zjechała już nieco szybciej. Przez dłuższy czas nie było nic, więc skręciłam w małą polankę. Wykręcałam z młodą ciasne wolty, ósemki, serpentyny i wężyki. Dalej będzie już coraz ciężej więc musiałam rozgrzać klacz. Przegalopowałam ją w kółko polanki i wróciłam do wolt. Klacz zaczęła się denerwować, bo rozpoczęła mi bijatykę z wędzidłem. Rozdziawiała paszczękę jak głupia i wciąż jej coś tam nie pasowało. Zaczęła mi zwalniać do kłusa. Porządną łydką powróciłyśmy do lekkiego galopu. Klacz nadal stroiła mi fochy, ale nie zamierzałam odpuścić. Serpentyna poszła w miarę gładko, o ile tak można nazwać trzy barany strzelone podczas wykonywania ćwiczenia. Klacz najwyraźniej nie miała ochoty na takie różne dresażowe ćwiczonka. Wyjechałam więc w kłusie na ścieżkę i ruszyłyśmy dalej. Przed nami była niewielka kłoda, popędziłam klacz do galopu i spokojnie udało się nam pokonać tę niewielką przeszkodę. Przed nami majaczył dość ostry zjazd w dół i nijak nie dało się go objechać. Zwolniłam więc Dywizję do kłusa i zaczęłyśmy powoli zjeżdżać w dół. Droga prowadziła niemalże pionowo w dół. Dość mocno odchyliłam się do tyłu, a klacz nie pewnie szła przed siebie. Jechałyśmy bardzo wolno, Dywizja bardzo ostrożnie stawiała każdą nogę. Na domiar złego obok był dość spory wąwóz. Praktycznie przez cały czas jechałam odchylona do tyłu, Dywizja także nie była pewna tej drogi, ale na szczęście dojeżdżałyśmy już do końca. Po chwili wróciłam do normalnej pozycji, a Dywizja na ostatnim fragmencie po prostu zeskoczyła ze ścieżki na trawę. Po powrocie na stabilną ziemię ruszyłyśmy galopem w kierunku dalszych przeszkód. Dywizja miała wielką ochotę na galop, bo gdy po chwili chciałam zwolnić, klacz pokazywała swoją niechęć do kłusa. Jednak zdecydowanym szarpnięciem przywołałam klacz do porządku i już po chwili szła mi kłusem. Dojechałyśmy do niewielkiego stawu. Po drugiej stroni zauważyłam czerwoną tabliczkę – znak że jedziemy właściwym szlakiem. Pozostały nam dwie opcje – przeprawić się przez staw, lub jechać naokoło. Wybrałam nr. 1, przeprawić się przez wodę. Jazda naokoło zajęłaby nam jakieś 2 godziny, tak chyba będzie szybciej. Popędziłam nieco klaczy i wjechałyśmy do wody. Kij z tym, że zaczęłam mieć mokro w sztybletach, a bryczesy zaczęły mi przemakać. Będzie fajnie . Dywizja z przyjemnością płynęła ku drugiemu brzegowi. Problemy zaczęły się mniej więcej w połowie drogi. Dywizja stwierdziła najwyraźniej że zmęczyła się pływaniem, ale po chwili znów ruszyła, trochę niemrawo ale jakoś. Udało nam się dopłynąć do końca. Na brzegu Dywizja się otrzepała, a ja wylałam wodę z butów. Po chwili wsiadłam na nią znowu i pojechałyśmy dalej. Kolejna kłoda, a za nią spora kałuża. Wyglądało jak terenowa wersja rowu z wodą. Popędziłam Dywizję, a siwa oddała piękny, długi skok. Poklepałam ją po łopatce i galopem jechałyśmy dalej. Podziwiałam krajobraz pięknego lasu, gdy nagle zauważyłam że coś jest nie tego. Dywizja zapragnęła obejrzeć dokładniej niesamowitego borowika, i wjechałyśmy w głąb lasu. Natychmiast zawróciłam klacz na co ta odpowiedziała zdecydowanym protestem i się zatrzymała. Westchnęłam tylko i łydką ruszyłam klacz. Ta niechętnie dreptała mi w kierunku ścieżki. Zostało nam jeszcze jakieś 15-20 min. drogi do Centralnej. Popędziłam klacz do galopu aby pokonać ostatnią już chyba kłodę. Potem galopem wróciłyśmy do stajni. Tam od razu schłodziłam nogi klaczy i wytarłam spoconą siwkę wiechciem słomy. Potem rozsiodłałam ją i przejrzałam czy aby się nie zraniła. Następnie wyczyściłam i schłodziłam kopyta klaczy. Później wyczesałam klacz i oprowadziłam stępem po dziedzińcu. Na sam koniec ponownie schłodziłam nogi klaczy, a potem wtarłam wcierkę rozgrzewającą aby pobudzić krążenie. Zawinęłam kocykami z futerka medycznego i odprowadziłam klacz do boksu na zasłużony odpoczynek, a ja odniosłam sprzęt i wróciłam do mojej kochanej Ahorki.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Dywizja [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare