Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
2-dniowy teren po Podkowach

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Arha [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gniadoszka
Pensjonariusz
PostWysłany: Sob 13:03, 09 Lut 2013 Powrót do góry


Dołączył: 02 Paź 2010

Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Dzisiaj rano zadzwoniłam do Karr z obwieszczeniem, że zamierzam do niej przybyć dzisiejszego popołudnia. Następnego dnia zamierzałam wybrać się w Podkowy, ale bez sensu jest targać Arhuta w góry po kilkugodzinnej podróży w przyczepie. Wymyśliłam sobie więc, że przyjadę dzień wcześniej i o. Jednak wypadałoby uprzedzić i poprosić pokornie o przygotowanie boksu. Dlategoż zadzwoniłam tego ranka do Karuchny. No. Gdy już uzyskałam błogosławieństwo Bałtyckiej gospodyni udałam się do stajni coby zapakować Arhuta do blaszanej puszki. Znaczy przyczepy.
Na początek otworzyłam sobie Hondziaka i ruszyłam do siodlarni. Stamtąd wzięłam ogłowie z nachrapnikiem szwedzkim, wędzidło z wąsami, siodło bezterlicowe z osprzętem i zestaw – pad wszechstronny, komplet ochraniaczy i kaloszki. Po namyśle, na moją górkę sprzętu, wrzuciłam jeszcze derkę treningową w razie deszczu. Patrzyłam tak chwilę na ten stosik przy wejściu z namysłem i po chwili poszłam do domu. Wróciłam ze wsparciem. Artek tachał mi sprzęt do samochodu, a ja otworzyłam drzwi. Kazałam mu wrzucić wszystko na tylne siedzenia.
- W razie czego pozwalam ci wziąć na użytek moje drugie auto – powiedziałam z westchnieniem patrząc na niego.
- Myślałem, że już to ustaliliśmy. Drugie auto jest moje i ty się na to zgodziłaś.
- Pfffff, nigdy w życiu. Chyba że pytałeś mnie koło piątej nad ranem =.=”
- W każdym razie zgodziłaś się i nawet dałaś mi klucze.
- o.o” No dobra. I tak wolę jeździć Hondziakiem. Dobra, ja idę po Arhuta. Ty tam se możesz już robić to co zwykle robisz w ciągu dnia – machnęłam ręką wracając do siodlarni. Rozejrzałam się chwilę po półkach i wygrzebałam sprzęt transportowy. Był trochę zakurzony, więc wytrzepałam go na dworze. Dejczyk zaproponował mi odkurzenie go, więc z chęcią się zgodziłam. Po powrocie będę musiała go wyprać. Wzięłam kuferek, kantar skórzany i uwiąz, po tym udałam się wreszcie do stajni. Arhut był po padoku więc była w miarę spokojna. Wyprowadziłam karą na korytarz i uwiązałam. Trochę się rzucała, ale nie była agresywna. Poklepałam klacz po łopatce i dałam marchewkę, tak na dobry początek. Potem twardą szczotą zaczęłam wyczesywać klacz. Krótkimi, energicznymi ruchami „odkurzałam” małą dosyć sprawnie. Gumowym zgrzebłem usuwałam plamy z gnoju, które napatoczyły się gdzieś po drodze. Skoczyłam na myjkę zwilżyć szmatkę i przetarłam Arhutowi łeb mocno trzymając pasek policzkowy. Nie chciałam uszkodzić jej oka, czy włosów czuciowych na nosie. Gdy skończyłam, wzięłam się za kopyta. Arhut stał spokojnie, z pyskiem w kuferku. Podniosłam jej nogę, wyszczotkowałam kopyto, wyczyściłam strzałki i przemyłam je preparatem od Sayca. Potem skróciłam klaczy grzywę i ogon. Przeczesałam ją całą miękką szczotką i postanowiłam wziąć jeszcze na myjkę. Chciałam być pewna że jest czysta i w transporcie nic a nic nie będzie ją obcierało. Uwiązałam więc klacz na myjni i polałam letnią wodą. Namydliłam porządnie szamponem i spłukałam. Podrapałam Arhutka za uszkiem, na co ta potrząsnęła łebkiem. Ściągnęłam z niej wodę ściągaczem, wytarłam ręcznikiem i odstawiłam na solarkę aby doschła. W międzyczasie Dejek przyniósł mi odkurzony i przewietrzony sprzęt.
- Dejku, ja bym sobie wypożyczyła przyczepkę co? – obłapiłam Deja z uroczym uśmieszkiem.
- Oj Gniadu… - Dejek się zamyślił – No dobra, ale tylko jednokonną. Bo dwukonna będzie mi potrzebna.
- Dzięki Deeejkuu – potuliłam dziewczynę jeszcze po czym poszłam po Arhuta, żeby mi się tam nie usmażył. Uwiązałam klacz na korytarzu i zarzuciłam na nią derkę transportową. Do kantara przypięłam maskę, a na ogon założyłam ochraniacz. Jeszcze tylko zapięłam ochraniacze transportowe i klacz była gotowa. Chcąc ograniczyć czas klaczy w zamkniętej przestrzeni do minimum, zostawiłam ją tak na korytarzu, a sama poszłam się spakować. Wzięłam tylko to, co najważniejsze. W końcu Arhut będzie to wszystko dźwigał. Zapakowałam więc ciuchy na przebranie, apteczkę, kurtkę przeciwdeszczową, latarkę i kilka innych niezbędnych rzeczy. Na miejscu Karuchna obiecała mi mapkę i wodę do picia. Część spakowałam do tobołków na szlak, a część wrzuciłam do samochodu w reklamówce, bo będzie mi potrzebne tylko w Bałtyckiej. Gdy już sprawdziłam, że na pewno mam wszystko, poszłam po Arhę. Młoda się trochę niecierpliwiła i już tańczyła w miejscu. Wzięłam owies i z jego pomocą próbowałam wciągnąć karą do przyczepy. Początki były ciężkie. Młoda dębowała, wycofywała się, szarpała. W końcu jednak owies zwyciężył i kara weszła do przyczepki. Uwiązałam młodą, zostawiłam jej owies na drogę i upewniłam się czy ma jakąś wodę. W przyczepie było dosyć duszno, więc coś do picia było konieczne na dosyć długą podróż. Zamknęłam Arhę w środku i ruszyłam w kierunku Bałtyckiej Zatoki.
Po kilku godzinach męczącej jazdy zajechałam na dziedziniec Bałtyckiej. Powitała mnie Karuś z radością, gdyż dosyć dawno w Zatoce nie witałam. Dziewczyna pomogła mi z otwarciem przyczepy i z wyprowadzeniem nieco wściekłej karej. W stajni zdjęłam z młodej wszelki sprzęt i wstawiłam do przygotowanego dla niej boksu. Potem siedziałyśmy przy ciepłej herbacie rozmawiając.

Następnego dnia wyczyściłam gruntownie Arhę i osiodłałam ją. Przytroczyłam tobołki i ruszyłyśmy w trasę. Naszym dzisiejszym wyzwaniem był szlak Podkowiasty. Wyjechałyśmy z Bałtyckiej bardzo rano, bo zamierzałam urządzić dłuższy postój w schronisku Rębowe. Arha była w dość dobrej kondycji, jednak dawno już nie jeździłyśmy na takie wycieczki. Ruszyłyśmy spokojnym stępem przez las, w kierunku mostu na Zimnej. Arha była niezmiernie zainteresowana otoczeniem, zawsze tak ma w terenach. Kilka razy odbijała w stronę lasu, ale po kilku upomnieniach, odpuściła. Po chwili podgoniłam klacz do kłusa, kara chętnie zmieniła chód. W pewnej chwili drogę przeciął nam jeleń, Arha wryła się w ziemię, po czym stanęła dęba. Spadłam, obtłukując sobie tyłek.
- Niezły początek… - mruknęłam łapiąc wodze Arhy, zanim ta zdąży mi uciec. Szybko wskoczyłam na Arhę, młoda już nieco się uspokoiła. Pokłusowałyśmy więc dalej.
Arsi w ogóle nie podobał się pomysł przechodzenia przez drewniany mostek. Wcale a wcale. Za każdym razem zatrzymywała się i odbijała w bok, za nic nie chcąc wejść na deski. Westchnęłam głośno z irytacją i zeskoczyłam z siodła. Chwyciłam wodze i zaczęłam przeprowadzać Arhę w ręce. Ta cały czas usiłowała się wyrwać, odrzucała głowę do tyłu. Gdy przekroczyłyśmy ten przerażający straszak w postaci… Zwykłego mostu. =.=” Ruszyłyśmy dalej halami pod Szrankami. Podziwiałam widoki starając się utrzymać małą na kontakcie. Po chwili stwierdziłam, że to przecież ma być relaksujący wypadzie, więc odpuściłam jej nieco. Arha trochę podgoniła kłus lekko szarpiąc łbem. Przytrzymałam ja nieco aby krzywdy sobie nie zrobiła i żeby ze szlaku mi nie uciekła. Po kilku minutach zobaczyłyśmy staw Turkusowy. Na horyzoncie majaczyło schronisko Rębowe. Spojrzałam na zegarek, było około jedenastej, więc stwierdziłam, że możemy sobie pozwolić na krótki postój nad stawem. Sprawdziłam nogi Arhy, czy wszystko jest w porządku, zjadłam kanapki i zrobiłam kilka zdjęć. Potem wsiadłam z powrotem i ruszyłyśmy w kierunku wsi Morawa. Mocniej przytrzymałam klacz, we wsi mogą biegać jakieś dzieci, zwierzęta, a Arhut jest dość konfliktowy. Na szczęście udało nam się przejechać bez większych niespodzianek, a ja z przyjemnością skosztowałam owczego sera i koziego mleka. W schronisku Rębowe byłyśmy po dwunastej. Weszłam do stajni i rozsiodłałam karą. Przemyłam ją letnią wodą i dokładnie wytarłam po czym wstawiłam do boksu, sprzęt zostawiając na wieszakach. Napoiłam klacz i dałam marchewkę. Sama weszłam do budynku aby zjeść coś ciepłego. Po czterdziestu minutach odpoczynku wróciłyśmy na szlak. Przekłusowałyśmy potok Morawiecki i ruszyłyśmy w kierunku wodospadu Oktawa. Arha bardzo wyrywała do galopu więc pozwoliłam jej na to. Jednak cały czas kontrolowałam jej tempo, aby nie wyrwała za szybko. Dystans pokonywałyśmy dosyć szybko, więc zwolniłam nieco karą. Pozwoliłam jej na galop, ale nieco spokojniejszy. Nie chciałam aby się przemęczyła. Gdy dotarłyśmy nad wodospad Oktawa, postanowiłam zatrzymać Arhę na chwilę. Widok był piękny, a ja skorzystałam z okazji aby zjeść ostatnią kanapkę. Pokłusowałyśmy wzdłuż potoku Tęczowego i przejechałyśmy przez most, tym razem bez większych cyrków. Do schroniska Orawiec dotarłyśmy wieczorem. Rozsiodłałam i wyczyściłam klacz, po czym wstawiłam ją do boksu. Sprzęt powiesiłam na wieszakach i skierowałam się w stronę budynku. Zasnęłam niemal od razu.

Następnego dnia musiałam wstać wcześnie, aby przygotować małą do drogi. Ubrałam się i zjadłam śniadanie po czym zeszłam do stajni. Arha dobrze zniosła nocleg w bądź co bądź obcej stajni. Wyczyściłam ją i osiodłałam, a przed wyjazdem zrobiłam parę wolt na placu. Zaraz po wyjeździe minęłyśmy brzeg Błękitnego Stawu i młoda strasznie chciała iść w tamtą stronę, jednak w porę ją zawróciłam. Drogę przemierzałyśmy żwawym kłusem, aby do Bałtyckiej dotrzeć o przyzwoitej porze. Droga mijała nam szybko i bez żadnych niespodzianek, Arhutkowi udzielał się spokój gór najwyraźniej. Przez jakiś czas w wędrówce towarzyszył nam bocian, zapewne mający swe gniazdo w którejś wsi przed nami. Jednak w pewnym momencie ptak poleciał na skróty, a my grzecznie kierowałyśmy się szlakiem. W stronę Bałtyckiej skręciłyśmy u podnóży małego Szpica. Pozwoliłam klaczy na chwilę galopu, jednak zwolniłam na powrót gdy zbliżyłyśmy się do wsi. Tam powitał nas znajomy bocian i kilka wyjątkowo szczekliwych psów. Arha jednak zachowała spokój i swoje zdenerwowanie okazała jedynie poprzez skulenie uszu. Chwilę później wjechałyśmy do Poręby i zobaczyłyśmy zabudowania Bałtyckiej.

Karuchna powitała nas szerokim uśmiechem wypytując o drogę. Gdy potwierdziłam, że żadnych niespodzianek nie było tylko się ucieszyła. Rozsiodłałam Arhę i dałam jej odpocząć w boksie, a sama weszłam jeszcze na herbatę. Obiecałam Karr, że wpadnę jeszcze w najbliższym czasie, po czym założyłam karej sprzęt transportowy i zapakowałam do przyczepy. Po powrocie do Dean mała dostała parę marchewek i wylądowała na pastwisku, gdzie z miejsca strzeliła sobie kilka baranów. Biedactwo powstrzymywało się tyle czasu.
- No w końcu wróciła moja przyczepaaa! – ucieszony Dejc przeciął dziedziniec.
- Ekhem.
- No i Gniadź of koz. Very Happy A teraz idź do domu i zrób coś ze swoim chłopem bo mi opróżnia lodówkę i rozpija Maksia. :C
- Już idę – wyszczerzyłam się kierując się w stronę domu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Arha [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare