Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
25.04.11r. - skoki L/P - skok-wyskok by Skrzydło

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sherlock [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Deidre
Właściciel Stajni
PostWysłany: Pon 17:00, 25 Kwi 2011 Powrót do góry


Dołączył: 21 Gru 2009

Posty: 676
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Umówiłam się z Deidre, że przyjadę na trening z jej ogierzestym – Sherlockiem. Wiedziałam co to za koń, poznałam go w S.C., gdzie nie przypadł mi specjalnie do gustu jeśli chodzi o charakter. Natomiast umyty i z dużej odległości wydawał się zabójczy. Dodatkowo podobno nieźle skacze, a właśnie po to przyjechałam. Miałam z nim zrobić skoki klasy L lub P, dokładniej ćwiczenia gimnastyczne skok-wyskok. W moich myślach kłębiło się, że to nie będzie udany trening.
Weszłam do stajni rano, raczej niewiele osób błąkało się po boksach, jedynie Dei i Gniada szykowały żarcie.
- Siemacie! – zawołałam do nich podchodząc.
- Hej! Super, że dzisiaj wpadłaś na ten trening, bo akurat dzisiaj nie mam czasu wsiąść na niego. – przywitała mnie Dei z uśmiechem.
- A to ty przyszłaś na...? – zapytała Gniad unosząc jedną brew w geście zdziwienia.
- ...na Sherlocka. I to tylko tak od, bo mnie Dei prosiła, a ja kasy potrzebuje. – wyszczerzyłam się.
- Hm... a...
- Dobra, wy sobie gadajcie, a ja idę po sprzęt i zabieram się za robotę. – powiedziałam szybko, żeby nie tłumaczyć się, czemu Gniad nie wie o moich treningach dla innych. Wiedziałam, że i tak mnie zhaczy, jak będzie jej pasowała moja oferta.
Zanim się obróciłam ujrzałam wzrok Gniadej i już nie miałam ochoty wracać do tematu.
Z siodlarni zabrałam sprzęt, jakim było podpisane siodło, ogłowie i skrzynka ogiera. W środku kuferka znalazłam ochraniacze sportowe. Dobrze.
Oczywiście konia w boksie nie było. Zabrałam więc kantar z wieszaka i poszłam szukać zguby.
Okazało się, że Sherlock stoi sobie sam na wybiegu i świeci na ciemnym tle, jak żarówka wręcz. Przyszedł do mnie i zaczął się cholernik szczurzyć. Ale nie pozwoliłam mu siebie chapnąć, tylko szybko założyłam mu kantar na kawał łba i zaprowadziłam do stajni. Oczywiście uważałam, żeby mnie nie dziabnął, a próbował tego wiele razy.
Przywiązałam białego, a dokładniej brudnoszarego do pierścienia w korytarzu. Sherlock dalej się szczurzył, ale już nie tak, zaczynał mnie traktować jak istotę wyższą.
Zaczęłam oczywiście od starcia z zaklejkami, które powstały po tym, jak konisko wytarzało się w błocku – niestety ale nastały czasy roztopów i wszędzie stała woda.
W każdym bądź razie na dzień dobry prawie udusiłam się w kurzu, który wzbił się w powietrze, kiedy zaczęłam szaleńczo wymachiwać szczotką po sierści. Ogier natomiast machał co jakiś czas głową ze skulonymi uszami, jednak pozostawał w jednej pozycji.
Czyściłam go tak długo, aż całe otoczenie było szarawe. Po tym zaczęłam jeszcze bardziej mącić miękką szczotką. Ale przynajmniej sierść albinosa nabierała białej, a nie brązowo-szarej barwy.
Trochę jeszcze trwało, zanim swoją pracę nazwałam stanem „znośnym”. Potem było tylko lepiej. Wyczesałam mu grzywę. Wyczyściłam kopyta. Sprawdziłam, czy aby na pewno w ogonie nie ma słomy. Wszystko to zakończyłam siodłaniem. Sherlock był już wobec mnie w porządku, więc wyszliśmy w pokojowym nastawieniu na halę.
Na początek podpięłam popręg i dopasowałam sobie strzemionka. Nie powiem, żeby ogierzysko było spokojne, ale nie kręciło się też jakoś specjalnie.
Kiedy byłam gotowa wsiadłam na konia, który zaczął mi się cofać, aż w końcu lekko się wspiął. Ktoś tu ma nadmiary energii. Całe jego szczęście, że byłam już w siodle. Bo inaczej miał by wycisk na lonży. A tak będzie miał go tylko pod siodłem.
Na początek energiczna rozgrzewka. W stępie wykonałam z nim półparadę. Podebrał mi się ładnie i podstawił. W tym stanie łatwiej było nim manewrować, zwłaszcza, że co jakiś czas próbował mnie i ruszał nagle kłusem, potem foulee galopu ze stępa i bryk pod sufit. No to ja batem go. To on mi oddaje. I tak w kółko, aż to jednak on zrezygnuje.
Deiec pojawił się na hali akurat właśnie w takim momencie i z otwartymi ustami obserwował zajście.
- Przecież on nic takiego nigdy nie robił! Co ty mu zrobiłaś? – zapytała mnie dziewczyna z sarkazmem.
- Cholera! Ja tu próbuje z nim normalnie pracować, a ten mi tu taki numery odpiernicza. – odpowiedziałam zmachana i z lekka... wściekła? Tak to dobre słowo. Zwłaszcza, że to będzie publicznie dostępne. Właściwie to mój epitet był ostrzejszy...
- No dobra. W takim razie zobaczę jak Skrzydełko się uczy latać. – roześmiała się i zaczęła rozstawiać przeszkody, jakie uważała za słuszne.
- Ha ha ha. – powiedziałam dokładnie dzieląc każdą sylabę. I zaraz znowu walczyłam o swoje racje w wojnie z ogierem, który uznał, że po co ma chodzić zganaszowany – lepiej bzikować i nosić głowę jak wyścigowiec! Do tego caplować i kombinować jak zwiać z ZAMKNIĘTEJ hali.
Po kilku minutach od wejścia Dei pojawiła się Gniadoszka. Dziewczyna była naburmuszona i nawet nie spojrzała, jak usiłuje doprowadzić do ładu albinosa, tylko z założonymi na piersi rękami usiadła na trybunach, tak wysoko, żeby nikomu nie chciało się wejść.
Sherlock dalej odstawiał szopki, jednak ja starałam się na to nie zwracać uwagi i po chamsku zmuszałam go do zganaszowania i stępowania na niedużych rozmiarów wolcie – to w prawo to w lewo. Ogierowi to nie odpowiadało i co chwilę mi to okazywał, ale widać było po nim, że coraz bardziej się nudzi i przestaje kombinować. W każdym razie zaczynał odpuszczać na szyi i grzbiecie, więc te jego bryknięcia nie były już tak nieprzyjemne.
Po dłuższym czasie prób uspokojenia konia udało mi się doprowadzić do stanu, w którym można było zakłusować. Sherlock poszedł kłusem tak, jakby miał iść do krycia. Dodatkowo wariował, wyrywał się, albo zwalniał. Ogólnie szaleństwo. Ja jednak wypchnęłam go na wędzidło i zmusiłam do opuszczenia głowy oraz pójścia porządnym, równym, nie co wyciągniętym kłusem. Przez to, że był zmuszany próbował mi zjeżdżać do środka, a kiedy uciekał mi łbem, to łapałam go i spychałam wędzidłem na ścianę. Kiedy to robiłam, uciekał zadem i szedł z lekka chodem bocznym. Wtedy wpychałam go z powrotem łydkami. Ogólnie katorga.
Dei patrzyła na to wszystko z rozbawieniem. Chyba dawno nie widziała swoich koni w takich akcjach pod kimś innym. Rozstawiła nam drągi, kopertę na kłusa, na galop i trzy stacjonaty – 60, 80 i 100cm. Wszystko ładnie pięknie, duża hala, nie ma co, można sobie rozstawiać. Tylko czemu koń nienormalny?
Kłusowaliśmy długo. Robiliśmy najprzeróżniejsze wolty, półwolty, ósemki serpentyny, wyciągnięcia skrócenia... Wszystko po to, żeby zmusić Sherlocka do pokory, tylko że on jest wręcz niezniszczalny. Fakt, dychał jak po wielkim biegu, jednak nie był ani spocony, ani chętny na to, żeby przechodzić do stępa. Jednakowoż zmusiłam go do tego, żeby nie zrobił sobie krzywdy.
Postępowaliśmy trochę. Ogier caplował co jakiś czas, machał głową i ogonem, nawet udało mu się raz zarżeć tak, że w stajni odezwało się kilka koni. Nawet Gniad podniosła głowę.
Kiedy chwilę „odsapnęliśmy” po raz kolejny ruszenie kłusem. Tym razem było jakoś tak spokojniej. To mnie niepokoiło już bardziej niż to, że odwalało.
No ale nic się nie działo, więc ostrożnie najechaliśmy na drążki. Ogier postarał się, wysoko podnosił nogi, czułam jak ładnie zapracował. Poklepałam delikatnie i nakierowałam go na tę samą przeszkodę drugi raz. Ogierek wyprężył się i przeszedł z wysoko postawionym ogonem i wygiętą szyją. Po tym rozluźnił się i poprosił o oddanie wodzy. Było to cokolwiek zadziwiające, ale oddałam mu nie co wodzy.
I to był błąd.
Kiedy jechałam na prostej Sherlock z łatwością ruszył galopem i walnął maksymalnie pionowego barana. Ja, zupełnie się tego nie spodziewając, zostałam katapultowana z siodła. Co ciekawe, przeleciałam nad przeszkodą i wylądowałam na miękkim podłożu, które znajdowało się za nią. Miałam szczęście głupiego.
Dei w tym czasie podbiegła do mnie.
- Nic ci nie jest?!? – zapytała z przerażeniem.
- Chyba nie. – powiedziałam i sprawdziłam dokładnie każdą część swojego wielkiego cielska. Okazało się, że oprócz poobijania nic mi nie jest. Palce całe, nogi i ręce też. Kark musiał być, bo gadałam i się nawet podniosłam. Nawet w głowie mi się nie kręciło, bo jakimś cudem wylądowałam na tyłku.
Dei złapała Sherlocka.
- No dobra, teraz już nie będzie zabawy. – warknęłam i zaczęłam się wspinać na ogiera.
- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? – zapytała ponownie właścicielka anielsko białego diabła.
- Na pewno. – warknęłam drugi raz, nie co nie przyjemnie, ale już nie miała na to wpływu.
Ogier wydawał się zdziwiony sytuacją. Siedziałam w siodle i czułam jednak jak radują mu się mięsnie pod skórką z radości, że mu się udało wygrać. Ostatni raz.
Jak gdyby nigdy nic ruszyłam stępem, a zaraz po tym kłusem. Ogier znowu był nabuzowany, ale tym razem nie dałam się zwieść. Trzymałam rękę na pulsie i kiedy tylko czułam, że zaczyna się napinać dawałam mocniejszą łydkę. Ogier przechodził do galopu i po zwolnieniu przestawał wariować.
No i tak co jakiś czas.
Gdy już opanowałam w znaczącym stopniu sytuację, najeżdżaliśmy raz za razem na drągi co chwilę zmieniając kierunek lub stronę najazdu. Sherlock był zdezorientowany i skupiony, a ja miałam łatwiejszą robotę w tym momencie. Koń po prostu był spokojniejszy.
Kiedy już trochę pochodził drążki, zagalopowałam na niedużej wolcie. Ogier bryknął, ale poszedł. Szybko doprowadziłam go do stanu podebrania i skrócenia, dzięki czemu miałam nad nim większą kontrolę. Sherlock cały czas mnie próbował, schodził, nie chciał skręcić, a jak już to zrobił, to robił bardzo gwałtownie, aż trudno było się utrzymać.
Po kilku zmianach kierunku i walkach przy tych zmianach, przeszliśmy do kłusa i najechaliśmy na przeszkodę z kłusa. Przed nią ustawiony był drąg do odskoku, żeby wiedzieć gdzie dodać łydki i żeby wariatowi było łatwiej. Ogier, już jak skręciliśmy na najazd, ruszył galopem, więc szybko zareagowałam i zrobiłam z nim woltę. Kręciliśmy ją tak długo, aż koń się uspokoił i dał zebrać. I w tym momencie dopiero najechaliśmy na przeszkodę. Sherlock wykonał daleki i wysoki skok, mocno się odbił i stabilnie wylądował, po czym zagalopował i po dwóch foulee odstawił barana w powietrze. Nic mu to nie dało, a ja nakierowałam go po raz kolejny na tę przeszkodę. Tym razem od razu miałam nad nim dużą kontrolę, więc najechaliśmy od razu dobrze. Tym razem również wcześniej go przysiadłam, żeby nie bryknął i nie zrobił tego.
Poklepałam go, bo jednak ładnie to zrobił i zostałam w galopie. Najechałam na kopertę z galopu. Sherlock miał ochotę się rozpędzić i na złość mnie bryknął solidnie. Zrobiłam więc woltę, nie najechałam. Ogier zbuntował się i bryknął jeszcze kilka razy, jednak udało mi się to wysiedzieć. Gdy już opanowałam sytuację i zebrałam konia, najechaliśmy jeszcze raz z galopu, tym razem jednak z krótkiego najazdu. Sherlock nie miał wyboru i tylko nieznacznie przyspieszył, przy czym takie przyspieszenie wyszło mu na dobre. Skoczył grzecznie, ładnie, wysoko. Poklepałam go i pilnowałam, żeby mi przypadkiem nie brykał.
Zwolniłam go do kłusa i do stępa na chwilę. Lekko oddałam mu dłoń.
- Nie jest chyba tak źle, co? – zapytała Dei.
- Nie, liczyłam, że będzie gorzej. – powiedziałam z niemałą ulgą.
- No to zaczynaj szereg. – wyszczerzyła się do mnie. – Powodzenia!
- Nie, dziękuję. – mruknęłam, zebrałam konia i zagalopowałam ze stępa. Sherlock zrobił to dobrze, trochę się ze złościł i machnął ogonem, jednak poszedł.
Nakierowałam go z krótkiego najazdu na szereg. Nie zostawiałam mu jednak luzu i pilnowałam cały czas w łydkach. Udało się osiągnąć, że poszedł prosto. Wysokości miał dobre, więc mogłam go pochwalić. Dei nakazała mi, żeby najechać jeszcze raz. Wykonałam to z drugiego najazdu, jednak był on równie krótki, jak poprzednio. Ogier poszedł ładnie, szybko i mocno. Nie miał problemu z rzędami.
Dei podniosła przeszkody o dziesięć centymetrów. Tym razem nie do dłuższy najazd i mocniejsze wsparcie z mojej strony. Cholernik miał dobrą potęgę.
Poklepałam go i zwolniłam do kłusa. Rozkłusowałam go porządnie, po czym przeszłam do stępa i rozstępowałam. Na luzie, ale pod ciągłą kontrolą.
Poszliśmy do stajni, gdzie rozsiodłałam ogierzysko. Wsadziłam go do boksu i zaniosłam sprzęt.
- Dzięki. – usłyszałam za plecami. To była Dei.
- Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie. – powiedziałam z nieco kwaśnym uśmiechem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sherlock [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare