Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
09.01.12r. - Skoki N z Blacky

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sherlock [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Deidre
Właściciel Stajni
PostWysłany: Pon 15:35, 09 Sty 2012 Powrót do góry


Dołączył: 21 Gru 2009

Posty: 676
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Przyjechałam do WSR Deandrei, aby potrenować konia Dejca, Sherlocka. Na razie wiedziałam o nim niewiele - tylko tyle, że chodzi WKKW, ma nietypową maść i jest bardzo ambitny. Standardowo, najlepiej udałam się do hali, aby ustawić parkur, który będziemy ćwiczyć. Skoro jest to koń, który umie uratować każdy skok i nigdy nie wyłamuje, to możemy spróbować czegoś trudniejszego. Kiedy skończyłam, wyglądało to tak:

Parkur ustawiony, a ja weszłam do szukąc boksu drugiego. No tak, daleka nie musiałam szukać. Rzeczy czekały na mnie porządnie ułożone, a ja zajrzałam do boksu. W środku leżał zrelaksowany, biały koń w czerwonej derce. Kiedy zobaczył obcą twarz od razu postawił z zaciekawieniem uszy i wstał, przy okazji się otrzepując z resztek słomy. Dałam mu obwąchać wierzch dłoni i ostrożnie założyłam kantar, przypięłam uwiąz i wyprowadziłam na korytarz. Pomimo tego, że koń był derkowany, miejscami musiałam się nieźle napracować, żeby wyczyścić zaschnięte błoto i brud. Potem kopyta, na szybko grzywę i ogon, po czym założyłam mu na nogi ochraniacze skokowe. Sherlock raz tupnął nogą, pragnąc zwrócić na siebie uwagę, a jak to nie poskutkowało, to trącił mnie nosem. Aż się zatoczyłam, bo skubany był silny, ale mogłam się tylko roześmiać. Założyłam mu ogłowie, czaprak i siodło, po czym zaprowadziłam na halę, gdzie podpięłam mocniej popręg i wsiadłam.

Siedząc już na grzbiecie ogiera czułam się pewniej i bezpiecznej. Ten rozglądał się na boki wypatrując czegoś ciekawego, ale poza tym był zupełnie rozluźniony, choć jakby podekscytowany. Stępowaliśmy tak sobie z siedem minut, przy okazji robiąc koła, zmieniając kierunek, kreśląc jakieś dziwne figury na ujeżdżalni. Koń cały czas szedł żwawo, wykonując wszystkie polecenia, choć jakby nieco zniecierpliwiony. Złapałam wodze i kontakt z jego pyskiem - wstępny, delikatny. Oparł się trochę na wędzidle, a ja zrobiłam lekki ruch palcami, przez co przeżuł wędzidło i przestał napierać. Zrobiłam jedną woltę, zmieniłam kierunek przez przekątną i zakłusowałam w narożniku. Wystartował jak z procy, a ja, bardzo zaskoczona, szybko wjechałam na koło i zaczęłam go uspokajać głosem. Hm, dziwna reakcja, nie powiem. Tym swoim wydłużeniem mnie zdezorientował, ale uznałam, że muszę skupić się na pracy, bo czasu wcale nie ma tak dużo. Kiedy dopasowaliśmy tempo do tego, którego ja sobie życzyłam od początku (czyli wolnego), wyjechałam z powrotem na ścianę. Pilnowałam go uważnie, aby nie wywinął żadnego niespodziewanego numeru, ale zreflektował się w moich oczach - wydawał się być otwarty na współpracę, chętny i skupiony. Zrobiłam dużą serpentynę, zwracając szczególną uwagę dokładnie wyjeżdżanie zakrętów i odpowiednie ustawienie, przez co "wylądowałam" jadąc w innym kierunku. Zrobiłam zgrabną woltę, trochę przyspieszyłam na jednej ścianie (na co Sherlock znów się obudził), ale szybko przeszłam z powrotem do roboczego, żeby go nie prowokować do niczego. Kipiał energią, entuzjazmem. Przeszłam do stępa, zatrzymałam. Ruszylam od razu kłusem - wyszło ładnie, płynnie. Znowu przeszłam do stępa i wjechałam na linię środkową, aby spróbować ustępowania od łydki, zaczął się mały buncik. Delikatnie wspiął się na tylnych nogach i szarpnął głową w bok. Zaczęłam mówić spokojnym, łagodzącym głosem, zrobiłam woltę i spróbowałam, starając siędać jak najlżejsze sygnały, żeby go nie zniechęcić. Teraz już nieźle odchodził od łydki, choć mógłby bardziej przesuwać zadnie nogi, ale nie było źle. Spróbowałam też w drugą stronę, co wyszło jeszcze lepiej. Wiedział, o co chodzi w tym elemencie. Uznałam, że należy mu się chwila odpoczynku i puściłam wodze.

Po kilku okrążeniach znów złapałam kontakt i ruszyłam kłusem, a koń szedł zaokrąglony, zebrany, gotowy. Zagalopowałam w narożniku, ale dostałam serię wesołych baranków - o matko, co to była za radość! Mimo wszystko, na coś takiego nie można pozwalać. Stanowczo, ale z użyciem absolutnie minimalnej siły zatrzymałam go i przetrzymałam pięć sekund w nieruchomości. Miał z tym pewne trudności, bo buł jak wulkan - w każdej chwili gotowy do wybuchu. "Trudno, trzeba się z tym zmierzyć", pomyślałam i zagalopowałam ze stój w lewo. Kontrolowałam go mocniej, zupełnie jak przy pierwszym kłusie, zrobiłam dwie ciasne wolty, zwolniłam tempo. Czułam, że odpuszcza, rozluźnia się. Przeszłam do kłusa zmieniłam kierunek przez półwoltę, zwolniłam najbardziej jak umiałam, po czym znów sygnały do galopu. Płynnie zmienił chód, już bez wyrywania. Zrobiłam duże koło, później woltę i lekko wydłużyłam. Wykorzystał to z ochotą, niechętnie wracając do roboczego. Nagle z galopu zwolniłam do stępa, a, o dziwo, Sherlock od razu wykonał polecenie. "Dobra robota, chłopie", pomyślałam i poklepałam go po szyi. Znowu parę kółek przerwy.

Wykorzystałam odpoczynek na chwilę na telefon. Zadzwoniłam do Dejca pomoc - aby pomagać mi przy rozgrzewce. Pojawiła się w trzy minutki obnizyła jedną ze stacjonat, nam znaną pod numerem 2. Zakłusowałam i najechałam na nią - miała może z 60cm. Sherlock wyrwał się do przodu i wręcz ją zaatakował, a ja próbowałam zatrzymać go ze dwa metry za przeszkodą, ale udało się dopiero jakieś cztery metry dalej. Po paru sekundach ruszyłam od razu galopem i pojechałam od tej samej strony, ale krótszym najazdem. Trochę pomogło, kiedy nie miał się za bardzo jak rozpędzić. Teraz najechałam od drugiej strony, też krótkim najazdem, i wypadło tak samo dobrze. Postanowiłam spróbować z galopu, już jadąc przed przeszkodą po prostu. Jak przypuszczałam, ogier zacząć się nadmiernie podniecać, więc zrobiłam obszerną woltę, a dopiero wtedy najechałam - wszystko w porządku. Skoki były mocne, potężne. Najechałam z drugiej nogi, wstrzymując konia dosiadem - trochę daleko wypadł odskok, ale w porządku. Postanowiłam teraz skoczyć szereg na jedną fulę - pierwsza przeszkoda to stacjonata 90cm, a drugi okser 100cm. Od ściany było niedaleko, a Sherlock widząc trudniejszą przeszkodę, też nie kombinował, w rezultacie czego skoki były bardzo udane, a ja mogłam go zatrzymać już parę metrów po lądowaniu. Poklepałam i przeszłam do luźnego kłusa z obniżonym ustawieniem głowy. Przelecieliśmy tak dwa kólka, po czym znów przeszłam do galopu. Pokonałam raz szeroki, metrowy okser i poprosiłam Dejca, aby podniosła mi wszystkie przeszkody 120cm. Kiedy skończyła powiedziałam jej, że już nie muszę jej dłużej zatrzymywać, ale ta odparła, że jak już tu jest, to może popatrzeć.

Szereg, który skakałyśmy przed chwilą, poszedł gładko - tempo odpowiednie, kontrola nad koniem, okrągłe i wysokie skoki. Następnie był ostry zakręt w prawo na stacjonatę - ogier musiał wybić się wcześnie, żeby nie skoczyć zbyt pionowo, ale skończyło się dobrze. Następnie pojechałam prawie do ściany, żeby nagle zawrócić na trudny szereg, składający się tripple-barra, po którym trzeba było od razu wycofać konia, żeby zmieścić się w dwóch fulach i pokonać rów z wodą. Z pierwszym członem nie było komplikacji, ale z drugim odskok wypadł za blisko, a sam lot był mniej energiczny, jakby ostrożny. Widocznie Sherlock zdziwił się przez ten niebieski "basen" i przyglądał się mu, od kiedy go zauważył. Zuch chłopak, wyłamanie lub stopka nawet nie przyszły mu do głowy. Jechał pewnie i do przodu. Potem kolejny ostry zakręt w prawo, akurat na pijanego oksera. Tutaj siwek tak mocno się wybił, że wytrąciło mnie to trochę z rónowagi. No, tutaj to się dopiero postarał! Samo lądowanie też trwało jakby dłużej niż zwykle. Usłyszałam tylko ciche "och" z miejsca, gdzie stała właścicielka konia. Następnie pojechałam łagodnym łukem w prawo i skoczyłam przez naprawdę szeroki okser, musiał mieć z 115cm samej szerokości. Niestety, tutaj przeliczył swoje możliwośc i zawadził o drąga tylnym kopytem. Usłyszałam dźwięk upadku o ziemię, ale pojechałam dalej na murek. Tutaj nie było żadnego przyglądania się przeszkodzie - po prostu skok, absolutnie bezbłędny. Przeszkód nie było dużo, choć sam parkur wymagający technicznie (zwinności, regulowanego tempa, potężnych skoków), więc uznałam, że strąconą przeszkodę przejadę z marszu. Zrobiłam duże okrążenie, w ciągu krótko Dejka postawiła drąga z powrotem i znowu najechałam, tym razem rozjeżdżając go nieco mocniej. Tak, udana powtórka! Poklepałam ogiera po szyi i poczęstowałam go przysmakiem, czekającym w mojej kieszeni na odpowiednią okazję.

- Masz świetnego konia, naprawdę! Wiele razem osiągnięcie! - zwróciłam się do obserwującej nas dziewczyny z szerokim uśmiechem, która odpowiedziała tym samym. Wpatrywała się w Sherlocka z zachwytem, jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu.

- Nieczęsto mam okazję podziwiać go pod kimś innym! - odpowiedziała wesoło, widząc moje rozbawienie. Kiwnęłam głową i zmieniłam kierunek w stępie. Już zero wymagać, wystarczy mu pracy na dziś. Oddychał głęboko, lekko zasapana i zgrzany. Zarzuciłam mu derkę na grzbiet i stępowałam dalej. Deidre musiała już iść, ale ja zostałam jeszcze przez piętnaście minut, upewniając się, że na sto procent koń już nie jest gorący i zadyszany. W końcu zsunęłam się na ziemię i wyprowadziłam do z hali do stajni. Tam szybko rozebrałam i, jak zawsze, nagrodziłam go paroma marchewkami w zamian za trud, jaki włożył w dzisiejsze skoki.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sherlock [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare