Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
02.09.10 r. Trening długodystansowy do wyścigu u Gniad

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Zenyatta [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Deidre
Właściciel Stajni
PostWysłany: Czw 19:35, 02 Wrz 2010 Powrót do góry


Dołączył: 21 Gru 2009

Posty: 676
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Weszłam dzisiaj do stajni totalnie zmęczona, ze świadomością, że zaraz zmęczę się jeszcze bardziej - ktoś konia do wyścigów u Gniadoszki przygotować musiał. Odkręciłam się na pięcie i weszłam do siodlarni, łapiąc sprzęt Zenyatty. Wyniosłam go na korytarz i powiesiłam przy uwiązach, po czym poczłapałam do boksu Zen.
-Hej niuńka - uśmiechnęłam się, otwierając boks i wsuwając się do niego bokiem. Zen podniosła głowę i nastawiła uszy w moją stronę. -Chodź tu wielkoludzie -podeszłam i poklepałam ją po szyi, druga ręką łapiąc za kantar. Zen zmrużyła oczy znudzona, czekając aż otworzę drzwi boksu po czym obszernym stępem wyszła za mną na korytarz.
Przyczepiłam ją do dwóch uwiązów i ziewając wzięłam do czyszczenia.
Zen machała sobie głową, energia ją dzisiaj rozpierała. To dziwne, bo ostatnimi dniami była w stałym treningu. No cóż, idealnie na długi dystans.
Zsunęłam jej kantar na szyję, założyłam ogłowie i pozapinałam paski.
Potem zarzuciłam na gigantyczny grzbiet podkładkę, żółtą derkę i lekkie siodło wyścigowe. Następnie podciągnęłam popręg i założyłam jej owijki na nogi.
Odwinęłam strzemiona i wyprowadziłam ją na zewnątrz. Wspięłam się na murek przy zejściu ze stajni, po czym hop! i zawiesiłam się na grzbiecie Zenyatty. Klacz była przyzwyczajona do takiej metody wsiadania, więc nie robiła z tego problemów. Wystawiła sobie przednią nogę i drapała o nią bokiem pyska jak gdyby nigdy nic. Ja w tym czasie wdrapałam się na nią i usadowiłam wygodnie. Poklepałam Zen po szyi i ruszyłyśmy jak zwykle stępem w stronę naszego toru.
Zenia wymyślała coś po drodze, płosząc się krzaczków i zniżając łeb, obkłusowując je z postawionymi na sztorc uszami. Bez komentarza wysiadywałam jej zrywy, aż nie dojechałyśmy do toru. Tam porządnie ją rozkłusowałam, po czym ruszyłyśmy lekkim kentrem.
Na początku pół kółka na rozgrzewkę, potem posłałam ją stałym tempem na dystans 3600m, jednocześnie włączając stoper znajdujący się w mojej kieszeni od kamizelki.
Usiłowałam nie dopuścić do nagłych zrywów szaleńczym tempem, w końcu ponad 3,5 km to ciężki kawałek drogi. Zenyaccie i jej długim nogom na szczęście nie straszne długie dystanse i spokojnym tempem, lekko uwieszona na wędzidle, pokonywała kolejne metry.
Wykonywałam lekkie półparady, chcąc żeby przestała walczyć z wędzidłem i wreszcie zaczęła podstawiać zad. W końcu Zen odpuściła i nie zwalniając zaangażowała mocniej zad. Na pewno lżej jej się teraz biegło.
Pokonałyśmy pierwszy zakręt na naszej trasie i wyszłyśmy na prostą z celownikiem. Smoczyca instynktownie usiłowała przygrzać, nie pozwoliłam jej jednak nadto marnować sił. Z parsknięciem machnęła łbem na bok sfrustrowana, po czym dalej biegła stałym, szybkim tempem.
Kiedy dotarłyśmy do 1/4 dystansu, Zen nie była nawet wilgotna. To dla niej jak spacerek. Skończyłyśmy pełne okrążenie, co dawało nam jakieś 1900m. Odrobinę zwiększyłam tempo, powodując, że Zen zaczęła odczuwać jakiś wysiłek. Kolejne dwa zakręty, kolejna prosta, po czym wchodzimy w finałowy zakręt i ostatnią prostą.
Lekka półparada i oddanie wodzy, popędzałam ją głosem, ruchem rąk, ciężarem ciała, dosłownie wszystkim czym się dało. Zenyatta strzeliła swojego rytualnego baranka w bok po czym zaczęła przygrzewać jak to na nią przystało. Widziałam w jej skulonych uszach gigantyczny wysiłek.
500 m.. 400.. 200.. 100.. Posyłałam ją do samego końca. Wpadłyśmy na celownik wyciągnięte jak długie. Odpuściłam i powoli zwalniałam klacz.
Zerknęłam z ciekawością na stoper. 3'25''. Ładnie jak na brak konkurencji.
Zadowolona poklepałam kłusującą Zen, po czym pojechałam w stronę Dean. Dla złapania kondycji chciałam ją jeszcze zabrać w krótki teren, ale nie miałam zamiaru tłuc się tam w wyścigowym siodle. Podjechałam pod stajnię, zsiadłam, zdjęłam wszystko z grzbietu gniadej po czym pożyczyłam siodło i czaprak od Wiekiery i osiodłałam Zen ponownie. Wskoczyłam na grzbiet folblutki i ruszyłyśmy w stronę lasu.
Była rozgrzana, więc od razu po przekroczeniu bramy ruszyłam kłusem i skierowałam ją w ścieżkę prowadzącą w prawo.
Młoda klacz czuła się niepewnie sama w lesie, jednak nie miała innego wyboru. Starałam się ją rozluźnić i zapewnić poczucie bezpeczeństwa.
Wyznaczyłam sobie w myślach krótką trasę, ok 2 km. w okolicy Deandrei. Wyjechałyśmy jedną bramą, a wrócimy drugą.
Nie miałam zamiaru męczyć gniadej jeszcze bardziej, po prostu dawałam jej sygnały a ona odpowiadała takim tempem, na jakie miała siłę.
Wybierałam jednak dość piaszczyste ścieżki, zmuszając mięśnie Zenyatty do wysiłku trochę innego typu, niż szybki bieg.
Kłusowałyśmy sobie pod górkę leciutkim tempem. Wodze na delikatnym kontakcie, łydki niemal odstawione, gdyż na każde przystawienie Zen reagowała gwałtownym zrywem i dzikim rzucaniem łba walczącego z wędzidłem. Jeśli mamy kiedyś robić coś innego niż wyścigi, klacz musi się przyzwyczaić do podstawowych sygnałów.
Przeszłam do stępa, gdyż dojechałyśmy do płytkiego rozlewiska rzeczki. Nie znałam tego przejścia dokładnie, więc wolałam pokonać je wolno. Gniada niepewnie zatrzymała się na brzegu, rozszerzając chrapy na wodę i wyginając szyję w łuk. Poparskiwała przy tym niepewnie. Popędziłam ją łydkami, zepchnęłam wodzami i w rezultacie wepchnęłam do wody. Klacz unosiła wysoko nogi, nie przyzwyczajona do brodzenia w rzekach po stawy skokowe. Pogłaskałam ją po szyi i pochwaliłam z uśmiechem. Wyjechałyśmy z drugiej strony, dałam jej jeszcze chwilę odsapnąć i ruszyłyśmy lekkim galopem po prostej. Walczyłam z nią, żeby mnie nie poniosła i zaniechałam dalszych prób zagalopowania. Uspokoiłam ją w kłusie, osiągając znów w miarę spokojne tempo i skręciłyśmy w boczną ścieżkę. Ta przez jakieś 7 minut stępem prowadziła nas do stajni. Wjechałyśmy na teren stadniny, podjechałyśmy pod stajnię.
Tam zsiadłam, wprowadziłam gniadą do środka, rozsiodłałam, założyłam kantar i zaprowadziłam na myjkę. Spłukałam klacz z potu letnią wodą, ściągnęłam ją potem ściągaczką, po czym wymiziałam chrapy i dałam folblutce cukierka. Gładziłam ją po kości nosowej, uśmiechając i patrząc na jej zwieszone, zrelaksowane uszy. Była zmęczona, ale wyraźnie zadowolona. Potarmosiłam jej grzywkę i zaprowadziłam na padok. Tam oczywiście wytarzała się, rujnując moją pracę i zajęła skubaniem trawy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Deidre dnia Nie 11:20, 05 Wrz 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Zenyatta [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare