Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
12.01.2013r. - Trening ujeżdżeniowy L z el. P by Joanne

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Boks I / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Carrot
Pensjonariusz
PostWysłany: Pon 17:19, 14 Sty 2013 Powrót do góry


Dołączył: 02 Paź 2010

Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

[Ujeżdżenie - Klasa L + niektóre elementy klasy P]
Przyjechałam do Deandrei, pobawić się w pingwina na Carrotowej klaczy imieniem Walkiria. Zdążyłam wysłuchać paru uwag na jej temat i zaplanować jakoś dzisiejszy trening. W Dean zastałam wiele osób, w tym i samą Carr, która postanowiła popatrzeć trochę na moje wyczyny z Wal (Oho! Nie ufa mi! Niedobra.) i ewentualnie pomóc np. przy wsiadaniu, które podobno już samo w sobie wymagało sporych umiejętności jeździeckich. Rysualka zabrała mnie do siodlarni, pomogła zgarnąć sprzęt i przy okazji poinformowała, że koń od niecałych 15 minut stoi wyczyszczony w swoim boksie, więc muszę tylko zarzucić sprzęcior i ruszyć na halę. Łaciata przywitała mnie skulonymi uszami i machnięciem łbem, jednak niczym więcej. Widząc, że się nie boję wyraźnie zainteresowała się moją osobą. Gdy weszłam do boksu i chciałam ją pogłaskać od razy łypnęła groźnie okiem, machnęła łbem i tupnęła. Nie cofnęłam się, co ją ponownie zaskoczyło. Teraz już wygrana była po mojej stronie. Zaciekawiony koń zaczął obwąchiwać moją dłoń, potem samą mnie, a gładzenie po szyi czy ganaszu przyjął jakby z pewną ukrytą ochotą. Skoro lody zostały przełamane, to czas się ruszyć, bo czas nagli. Wróciłam się przed boks po ogłowie, podeszłam z nim do klaczy, przełożyłam wodze przez łeb, prawą ręką objęłam srokatą za nos i podałam wędzidło. Wal nieco niechętnie otworzyła paszczę i po chwili miała już ogłowie na miejscu, z pozapinanymi paskami, a ja zakładałam jej szybko owijki na nogi. Trochę się przy tym kobyłka denerwowała, bo jednak nie zna mnie, a ja śmiem jej nogi tykać. Udało się jednak bez obrażeń, kobyłę stanowczo zaskakiwał mój brak reakcji na jej fochy. Na koniec zarzuciłam jej pad, siodło na grzbiet, zapięłam luźno popręg (oczywiście odpowiedziała mi machnięciem łbem i tupnięciem), okryłam klacz derką i wyprowadziłam z boksu. Ruszyłyśmy ku hali, gdzie czekała na nas Carrot.

Podciągnęłam popręg Walkirii i z pomocą Carroty błyskawicznie siadłam w siodło łapiąc strzemiona i wodze. Podziękowałam rysualce i ruszyłyśmy po Deandreiowej hali stępem na długiej wodzy. Dzięki wczesnej porze jeszcze nikt się nie pojawił. Albo pojechali w teren. Kto ich tam wie, ludzi nieobliczalnych. Po dwóch okrążeniach zupełnie oddałam klaczy wodze, coby się nie spinała. Sama zrobiłam parę głębokich oddechów czując, że się usztywniam. Pierwsze 5 minut kręciłyśmy się po hali, nawzajem się poznając. Od razu wyczułam, że klacz jest bardzo czuła, nieco „elektryczna”, więc moje pomoce muszą być subtelne, jasne. W końcu zdjęłam derkę, odwiesiłam i ruszamy stępem, łapiąc powoli kontakt. Bardzo delikatnie działając łydkami i dosiadem napychałam klacz na wędzidło, sprawdzając przy okazji, na co lepiej reaguje – stabilny kontakt bez jakiegokolwiek międlenia, delikatne, częste pólparadki czy też mocniejsze, ale w dłuższych odstępach. Okazało się, że łaciata najlepiej reaguje na bardzo subtelne „bawienie się” wędzidłem z równie delikatnym wspomaganiem łydkami. Zrobiłam z nią parę kół różnej wielkości, zmieniłam kierunek z 3 razy, wykonałam serpentynę o 4 łukach, dwa zatrzymania, powyginałam trochę w lewo, w prawo (niezależnie od kierunku jazdy), prostowałam. W końcu sprawdziłam popręg i czas zacząć robotę.
Ruszyłyśmy stępem od lekkiego wypchnięcia bioder do przodu. Wal ładnie pozostała w ustawieniu, o jakie poprosiłam ją chwilę wcześniej. Po paru metrach zatrzymanie od zamknięcia dłoni na wodzach. Równe, zad podstawiony. Pochwaliłam klacz i snów stęp. Po chwili ruszamy kłusem roboczym. Przypilnowałam, by Wal przy przejściu nie poszła z łbem do góry, jednak i tak na chwilę wymknęła mi się spod kontroli. Od razu ściągnęłam ją jedną półparadą w dół mówiąc tym samym , że przejście nie oznacza „robimy wszystko od nowa”. Praktycznie nie działałam łydkami, srokata sama szła chętnie do przodu, tak jak przypuszczałam. Robiłam z nią za to dużo kół, wygięć do wewnątrz i na zewnątrz, przejść. Z początku wygięcia były drobne – troszkę tu, potem troszkę tu, na prostej, na kole. Z czasem wyginałam klacz coraz bardziej, jednak nic na siłę. Wal fajnie się dzięki temu rozluźniła, a dzięki działaniu z wyczuciem nie zraziła się do mojej ręki. P
rzejścia w dół szły jej opornie, więc poświęciłam odrębny kawałek treningu specjalnie dla nich. Jadąc kłusem ćwiczebnym na kole wykonywałam przejście do stępa, doprowadzałam klacz do ładu i ruszałam kłusem. Gdy doprowadziłam ją do ładu w kłusie, przejście do stępa. I tak parę razy w jedną, w drugą stronę. Aż zacznie wychodzić, aż klacz przestanie wychodzić z ustawienia i rozlatywać się przy zmianie chodu. To pomogło jej się skupić i trochę wyciszyć. No to teraz zatrzymania i cofanie. Jadąc kłusem po prostej ciut wyraźniejszymi półparadami skupiałam klacz na sobie i dawałam znak, że coś się będzie działo, następnie wykonywałam zatrzymanie. Ten element szedł akurat całkiem dobrze, więc szybko przeszłam do cofania.
Wal nie miała ochoty współpracować w tym ćwiczeniu, co rusz podrywała głowę i groziła wspięciem się, stanowczo nie miała ochoty na bieg wsteczny. W końcu jednak udawało mi się ją przekonać i zrobić te 3 kroki w tył. Z czasem przychodziło jej to coraz łatwiej, aż w końcu przy większym pilnowaniu ręką cofała się do 5 kroków włącznie po linii prostej i bez buntowania się. Poklepałam ją i wykonałam żucie z ręki – ładnie, nie miałam co ćwiczyć. Postanowiłam wziąć się za wydłużenia wykroku w kłusie.
Z początku podchodziłam do nich na przekątnych, anglezując i tylko i wyłącznie wtedy, gdy klacz była zarazem rozluźniona jak i skupiona na mnie. Najpierw wychodziło z tego jedynie przyspieszenie i spięcie się, jednak z czasem, przy kolejnych próbach powoli widziałam różnicę. Walkiria okazała się niezwykle pojętna, bo po paru pochwałach za dobrych parę kroków w mig załapała, czego od niej oczekuję. Ruch miała ładny, obszerny, a wydłużenia jak już wychodziły, to były naprawdę przykuwające uwagę. W pewnym momencie przeszłam do pełnego siadu i w nim próbowałam wydłużać wykrok. Patrząc w lustro widziałam, że klacz pomimo iż się nie czuło różnicy poszerza swój wykrok w przyzwoity sposób. Wydłużenia robiłam też na długich ścianach, czasem próbowałam zrobić na kole, jednak ostrożnie i z umiarem, bo był to chyba stosunkowo nowy element. W końcu odpuściłam klaczy i przeszłam do stępa przed galopem.
Wykorzystałam ten moment by chwilę odsapnąć, po czym spróbować łopatki do wewnątrz i ustępowania. Tak jak to pierwsze nam nie wychodziło, albo wychodziło bardzo słabo, tak to drugie szło umiarkowanie dobrze. Wal walczyła trochę ze mną, złościła się na różne moje wymysły typu „nie odginaj głowy” czy „nie wyginaj się, a zginaj”, ale ostatecznie tragedii nie było. Jak koń ma wredny charakter to i przy ruszeniu stępem będzie strzelał fochy. W końcu postanowiłam zagalopować.
Ruszyłam kłusem pośrednim w pełnym siadzie, na dużym kole. Gdzieś tam już ktoś kręcił się ze swoim koniem, więc Wal rozproszyła się i nie pracowała tak dobrze jak wcześniej. Mocniejszym działaniem pomocy skupiłam jej uwagę na sobie i lekko cofając prawą nogę, wypychając biodra do przodu przeszłam w galop. Wal płynnie zmieniła chód, wyrywając jednak łeb do góry. Szła szybko, fulę miała obszerną, ale nieco rozlazłą. Galopując na kole zamykałam ją, prosiłam o odpuszczenie, wyginałam, zmniejszałam i zwiększałam promień okręgu, robiłam przejścia, aż w końcu puściła. Od razu jej chód uległ poprawie, zaokrąglił się, fula przestała być tak obszerna, a zad zaczął stanowczo pracować. Poklepałam łaciatą i pogalopowałam jeszcze chwilę na kole, zrobiłam jedno przejście galop-kłus-galop i wjechałam na ślad. Wyprostowałam klacz, pilnując jednak, by nie straciła tego „dobrego” galopu, rozluźniałam, prosiłam o odpuszczenie, troszkę powyginałam na zewnątrz i do wewnątrz, w końcu wjechałam na przekątną i do kłusa. Ładne przejście, choć trochę wymuszone, ale mimo tego siwa pozostała w ustawieniu, czym z kolei zadziwiła mnie. Poklepałam ją i zagalopowałam na drugą nogę. Całkiem ładne przejście, nieco zbyt dynamiczne, ale to spokojnie da się naprawić. Chciałam jednak najpierw ją znów rozluźnić, zebrać do kupy i dopiero zacząć się bawić w przejścia itp. Tak jak poprzednio – wygięcia, półparady, zmiany średnicy koła itp. do skutku. Przyszło nam to łatwiej niż przedtem, więc przeszłam do przejść. Galop-kłus-galop, galop-stęp-galop, w obu kierunkach, na kołach i na prostych. Czułam, że moje mięśnie powoli mają dość tego treningu, ale jak pracować to na 200%, a nie 80%. Przejścia ze stępem wychodziły nam lepiej, nie wiem dlaczego.
Gdy w końcu dogadałyśmy się w galopie postanowiłam i tu spróbować wydłużeń. Galopując sobie spokojnie po śladzie od czasu do czasu dawałam klaczy sygnał analogiczny do tego w kłusie. Jej reakcja od początku była prawidłowa, od razu widać, że to skokowy koń. Miałyśmy jednak problemy z hamowaniem, więc i tak pomęczyłam ją trochę, coby nie było, że jestem niekonsekwentna. Pod koniec może nie były te wydłużenia idealne, ale przynajmniej zwalnianie nie zajmowało 5 kolejnych fuli Wink
Czując, że srokata ma jeszcze mimo wszystko jakąś skumulowaną energię przeszłam do półsiadu, oddałam wodze i dałam sygnał do mocnego galopu. Wielkopolanka ochoczo ruszyła do przodu, wykonując przy okazji parę bryknięć na dobry początek. Trzymając się mocno siodła i jej grzywy wytrwałam je i porządnie przegalopowałam nabuzowaną Wall-e, która co rusz sprawiała wrażenie, jakby chciała się mnie pozbyć. Niestety byłam chwilowo jak kleszcz i za nic nie dało się mnie od niej odczepić. Gdy klacz zaczęła zwalniać ponagliłam ją i zrobiłam jeszcze parę kółek, żeby naprawdę zbiła swój nadmiar energii i przy okazji zapamiętała, że jeździec mówi, kiedy koniec.
Przeszłam do kłusa i poklepałam Walkirię. Zrobiłam sobie serpentynę, przekątną z wydłużeniem w kłusie, woltę 10 m i żucie z ręki. Klacz ładnie podążyła za kontaktem, rozluźniona, zadowolona, parskając co jakiś czas kłusowała wciąż dość energicznie, ale już bez ciągłego parcia do przodu. Po 5 minutach kłusowania w takim ustawieniu delikatnie przeszłam do stępa i od razu przykryłam klaczuchę derą. Podeszła do nas Carrot i pogawędziłyśmy sobie, głównie o klaczy, jej umiejętnościach, charakterze itp. aż w końcu zatrzymałam się i zsiadłam.

Wróciłyśmy wszystkie 3 do stajni, gdzie razem z Carr szybko rozsiodłałyśmy klacz, schłodziłyśmy nogi, zrobiłyśmy co trzeba i poszłyśmy na gorącą czekoladę do Deja, bo jednak mróz powoli zaczynał łapać, a ja znalazłam w końcu trochę wolnego czasu dla przyjaciół Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Boks I / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare