| 
|    Home  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie 
  Rejestracja  Zaloguj 
 
	
		| Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |  
		| Autor | Wiadomość |  
| Eviline Pensjonariusz
 | 
|  Wysłany:
Nie 22:11, 04 Gru 2011 |   |  |  
| Dołączył: 11 Mar 2011
 
 Posty: 321
 Przeczytał: 0 tematów
 
 Ostrzeżeń: 0/5
 
 
   | Po spokojnym treningu z Shikim siedziałam w kuchni jedząc porządne śniadanie, które Andrzej we mnie wepchnął. Sok ze świeżych pomarańczy, jajecznica z kawałkami kiełbasy i do tego chleb ze smalcem. On zawsze mieszał mi smaki a moje kubki smakowe szalały nie zawsze przyjemnie no, ale mam dziwny gust i lubię takie połączenie smaków. Nagle usłyszałam huk drzwi i Andrzej wbiegł zdenerwowany. - Evi! – Krzyknął będąc przy framudze drzwi i dysząc ciężko. Zlękłam się.
 - Co się stało?
 - Jakieś dzieciaki rzucały kamieniami w Wiśnię. Poraniły go. Gdy zobaczyły mnie uciekły, ale Wiśniowy szaleje jakby go diabeł opętał! – Otworzyłam szeroko oczy, wstałam i pobiegłam „z prędkością światła” po drodze zabierając uwiąz Andrzejowi. Biegł za mną. Przy drzwiach zabrałam swój poręczny plecak, w którym miałam apteczkę.  Na padoku powinien być jeszcze Shiki. Przeskoczyłam bramkę, bo nie było czasu. Widziałam tylko jak Wiśniowy przeskoczył płot i galopował przez pola w stronę strumienia. Shiki też był zdenerwowany. Wsiadłam na niego i ruszyliśmy galopem w pościg za Młodym. Przeskoczyliśmy płot, choć bałam się, bo w końcu jakby się nie udało to moglibyśmy mieć ciężkie obrażenia a przynajmniej Shiki, ale nie zawiódł mnie. Wiedziałam, że jeśli Wiśniowy nie zwolni nie mamy szans, ale staraliśmy się. Widziałam jak był przed nami. Sporo przed nami.
 - Pędź Mały. Musimy dogonić Wiśniowego… - Szepnęłam do ucha kasztana przybierając postawę jak do wyścigów. Pochyliłam się po przodu i pędziliśmy. Karosz potykał się o wszystko a ja bałam się o niego całym sercem. Wiedziałam, że traci siły.  Złapałam się mocno grzywy ogiera, który dawał z siebie wszystko by tylko dogonić przyjaciela. Rozejrzałam się. Byliśmy tuż przy lesie. Już niedaleko. Wiśniowy lekko się słaniał i gdy tylko wbiegło między drzewa ocierał się o każde z nich raniąc się jeszcze bardziej. Zobaczyłam strumyk i ucieszyłam się. Wiśniowy się zatrzymał a ja zatrzymałam się niedaleko zeskakując z Shikiego.
 - Zostań tu. – Poklepałam go. – Dzielny byłeś. – Odeszłam w stronę Karosza a Shiki po prostu zaczął skubać trawę. Podeszłam spokojnie do Wiśniowego mówiąc już do niego.
 - Kochany spokojnie. Już spokojnie. Jestem tutaj. – Powtarzałam te słowa w kółko a Młody odwrócił się w moją stronę.  Od razu stanął dęba a ja się cofnęłam. – Ciii… Cicho… Już jestem… - Westchnęłam patrząc na niego. Gdy jego kopyta dotknęły ziemi wierzgnął i strzelił tylnymi kopytami. Podeszłam do niego i złapałam za kantar głaszcząc po łbie Młodzieńca. Przypięłam uwiaz do kantara i zaczęłam go oglądać. Wyjęłam apteczkę. Na boku miał jedną wielką i dość głęboką krechę, lecz nie tak głęboką i poważną ze trzeba by było od razu wzywa weta. Po prostu odkaziłam i bandażami związałam przez cały brzuch. Na zadzie mniejsze skaleczenia, które tylko odkaziłam a nogi na wszelki wypadek zabandażowałam. Szyję miał poobijaną. Naklęłam się jak szewc opatrując go. Zagwizdałam a Shiki od razu podklusował. Wsiadłam na niego trzymając uwiąz Wiśniowego i ruszyliśmy powoli do domu. Starałam się nie myśleć o tym, co się stało. To go może wykluczyć a zapewne go to wykluczy zresztą z treningów na jakiś czas. Oby tylko kilka dni. Westchnęłam rozdrażniona. Wracając oglądaliśmy zające, które jeszcze o dziwo hasały na polanie. Widzieliśmy nawet sarnę, która skubała korę jednak uciekła, gdy nas zobaczyła na swoich chudych nóżkach. Wiśniowego widocznie bolało a mi się to w ogóle nie podobało. Weszliśmy przez bramę terenu stadniny. Andrzej widocznie na nas czekał, bo podszedł natychmiast i patrzył ogromnie zdenerwowany na rany Wiśniowego. Ja w tym czasie zeskoczyłam z kasztana.
 - Kto by pomyślał, że taka młodzież istnieje w tych czasach. – Warknął przejęty i zirytowany Podpinając Shikiemu uwiąz.  Miał rację ja też w to nie wierzyłam, ale cóż… Są ludzie i parapety. Odprowadziliśmy konie do boksów nakrywając je derkami i poszliśmy do domu zadzwonić na policję i to zgłosić.
 
 Post został pochwalony 0 razy
 |  
|   |  
|  |  |  |  |  |  
		|  |  
  
	| 
 
 | Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach
 Nie możesz zmieniać swoich postów
 Nie możesz usuwać swoich postów
 Nie możesz głosować w ankietach
 
 |  
 
 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
 |  |