Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
Odwiedziny i Treningi z SC

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Run [*]
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kana
Pensjonariusz
PostWysłany: Pon 9:01, 31 Paź 2011 Powrót do góry


Dołączył: 13 Wrz 2011

Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

ODWIEDZINY
Z rana, chcąc odpocząć o swoich koni przybyłam do SC. Dziwił i troszkę smucił mnie widok opustoszałej stajni. "Wszystkie konie powyjeżdżały, tylko kilka rodzynków..." pomyślałam po części szczęśliwa. Otworzyłam jedne z drzwi i weszłam do ciepłego, przepełnionego promieniami słońca pomieszczenia. Woń SC wzbudzała u mnie przyjazne, lecz czasem bolesne wspomnienia. Uśmiechnęłam się i zaczęłam patrzeć po pustych boksach w poszukiwaniu konia do wzięcia pod swe skrzydła. Spotkałam na drodze Saharkę, do której już leciała Stef, więc tylko pogładziłam izabelkę po czole i ruszyłam dalej. Spotkałam nieco niepewnego swoich chęci Noxla, który owszem, podszedł do mnie, jednak musiał mieć chwilę na przełamanie lodów i pozwolenie na pogładzenie po aksamitnych chrapach. W końcu dotarłam do boksu, w którego kącie stał jeszcze nieco wystraszony kasztanek. Oczy miał szeroko otwarte, uszy ciągle kręciły się, wyłapując wszystkie dźwięki. Oparłam się o drzwiczki boksu. Ogier spojrzał na mnie, następnie wyraźnie wahał się, co zrobić. W końcu podszedł na kilka kroków tak, by móc mnie lepiej zbadać, ale nie dać się dotknąć. Wyciągnęłam z kurtki marchewkę i delikatnie wystawiłam w jego stronę.
-Hej rudzielcu. Podejdziesz do mnie? - Zachęcałam konia. Po jakimś czasie ogier podszedł do drzwiczek, uważnie obwąchał warzywo i schrupał ze smakiem. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na tabliczkę. "Run, ach no tak...miał przyjechać do nas." Zaśmiałam się z swojego chaosu w myślach. Spróbowałam pogłaskać Runa. Najpierw uciekł z noskiem, potem jednak dał się delikatnie pogładzić i to był pierwszy krok do zaufania. Pogładziłam go kolejno po chrapach, kości nosowej, czole i ganaszach - nie uciekał. Uśmiechnęłam się i weszłam do boksu z kantarem w ręce. Podeszłam do konia, który odsunął się kilka kroków, aż przyciśnięty bokiem do ściany nie miał wyjścia. Pogładziłam delikatnie po szyi i gładziłam tak jego matową, zaniedbaną sierść przez jakiś czas, aż opuścił nieco łeb, rozluźnił się, a nawet zabrał się za obwąchiwanie kantara.
-Tak, to nie twój kantar, ale na razie użyjemy go Wink - Powiedziałam delikatnie zakładając tasiemki na łeb ogiera. Uciekł w górę. Poczekałam cierpliwie aż opuści i na nowo. Tym razem przytrzymałam ogiera za nos, ale i tak nie dałam rady. Znów poczekałam, aż opuści łeb, co chwilę zajęło i w końcu, mimo prób uniesienia głowy założyłam kantar na łeb Runa. Gdy tylko paski znalazły się na miejscu poklepałam delikatnie kasztanka, zaczęłam gładzić po szyi. Hanower uspokoił się, a ja zapięłam kantar. Dopięłam do niego uwiąz i wyprowadziłam konia z boksu. Uwiązałam długo, by go nie zdenerwować i zabrałam się za samego konia.
Zdjęłam z niego derkę, ukazując zapadnięte, chude boki, szczuplutką, zaniedbaną sylwetkę. Chociaż widziałam gorzej wyglądające konie, Run wzbudził we mnie żal, smutek, że ktoś może doprowadzić konia do takiego stanu. Przytuliłam się do ciepłego rumaka, gładząc jego szyję. Wyraźnie uspokaja się przy rytmicznym i miękkim dotykaniu jego szyi długimi, płynnymi ruchami. W końcu złapałam za szczotki i ruszyłam na podbój zlepek sierści. Potraktowałam je szczotką ryżową, iglakiem po części bałam się operować na jego kościstym ciele, nie lubiłam czyścić wychudzonych koni. Run był zaniepokojony - machał co chwila ogonem, kręcił się, ciągle coś robił. W końcu zrezygnowana wzięłam siatkę z sianem i powiesiłam tak, by mógł je konsumować. Niby spokojniejszy, ale nogą czasem machnął, ogon był niespokojny, sam koń nie spuszczał ze mnie uwagi. Dokończyłam sprawę zlepek i wzięłam włosianką przeczesałam całego konia. Stał już spokojniej, najwyraźniej on też woli coś bardziej miękkiego. Miałam drobne problemy z wyczyszczeniem mu głowy, ciągle ją zadzierał do góry, jednak w końcu nabrał nieco więcej zaufania i dał się delikatnie przeczesać. Dałam mu w nagrodę jabłko i sięgnęłam po grzebyk do grzywy. Przeczesałam jego długie, pokołtunione rude włosy, grzywkę także i zadzwoniłam do dziewczyn, czy jej nie przyciąć. Stwierdziłyśmy, że tylko troszkę przytnę w taki sposób, by wyglądała naturalnie. Wyciągnęłam specjalne nożyczki z swojego plecaka i skróciłam grzywę ogiera do połowy szyi. Od razu wyglądał porządniej, a i włosy może zaczną się szybciej regenerować. Grzywkę tylko lekko przycięłam (tak za linię oczu, ale wyglądała naturalnie) i zabrałam się za ogon. Długi prawie do koronek kopyt, poplątany zabrał mi naprawdę sporo czasu. Wiercący się ogier tez mi za bardzo nie pomógł. Jednak poradziłam sobie i przycupnęłam ostrożnie, uważając na nogi konia, po czym skróciłam ogon o sporo centymetrów. Teraz kończył się mniej-więcej na wysokości tradycyjnych ochraniaczków skokowych, czyli przy początku stawu nadgarstkowego. Od razu lepiej. Ogon nie za krótki, nie za długi i porządny. Wzięłam kopystkę i pora na kopyta. Wdech, wydech i zaczynamy. Na początek lewa przednia noga konia. O dziwo ładnie podana. Kopyto same w sobie nie za piękne - popękane, strasznie zaniedbane. Na szczęście nie zabrudzone jakoś mocno. Wyczyściłam dokładnie i trzymając nogę między kolanami wzięłam w dłoń dziegieć. Otworzyłam...ach...ten "aromat". Dokładnie, ale dość szybko wysmarowałam strzałkę i odstawiłam nogę rudzielca na ziemię. Wzięłam z stojącego nieopodal wiaderka gąbkę i przemyłam kopyto z wierzchu, ten zbieg powtórzyłam z każdą nogą po kolei. Odniosłam gąbkę na miejsce i Poprosiłam Runa o podanie lewego tyłu. Schował nogę pod siebie i dopiero po jakimś czasie odpuścił i oddał w moje ręce. Wyczyściłam dokładnie wszystkie brudy, kopytko nie było zakurzone czy coś,więc potraktowałam dziegciem strzałkę i dalej. Wyjątkowo prawy przód zamiast tyłu. Musiałam mocno naprzeć na ciało konia, by podał nogę. Na razie ona wyglądała najgorzej. Delikatnie dokładnie wszystko wyczyściłam i potraktowałam sporą ilością dziegciu. Prawy tył nie wyglądał strasznie, mniej-więcej jak nogi ze strony lewej. Wyczyściłam, posmarowałam dziegciem i odstawiłam na ziemię. Podeszłam do głowy Runa, pogładziłam i wzięłam z podłogi smar do kopyt. Potraktowałam każdy paznokiecik ogiera i zadowolona spojrzałam na efekt końcowy. Konio wyglądał o wiele lepiej.
Zadowolona sięgnęłam po derkę i przykryłam nią chude ciało ogiera. Pozapinałam paski, odwiązałam uwiąz i wprowadziłam kasztana do boksu. Poklepałam po szyi i zdjęłam kantar. Do żłobu wrzuciłam 2 marchewki i wyszłam zamykając za sobą drzwiczki. Pochowałam szczotki, kantar odwiesiłam na miejsce i poszłam przygotować Runowi kolację i obiad bogaty w witaminy i inne suplementy diety, niezbędne w jego przypadku. Zadowolona ustawiłam pudełka pod boksem konia, następnie skierowałam się do biura.
Zostawiłam dziewczynom notatkę, że Run wyczyszczony i wysmarowany, jedzenie ma zrobione, a kowal mówił że będzie u koni w najbliższym czasie.

by Joanne


Gdy przybyłam do stadniny zastanawiałam się co zrobić. Pomyślałam, że rozejrze się wśród koni. Rozglądnełam się po stajni. Większość koni czuła się co raz lepiej. Najgorzej było chyba z hanorwerkiem o imieniu Run.
- Cześć, kolego. Jak się czujesz? - powiedziałam i wyciągnęłam miętowego cukierka. - Może teraz podejdziesz?
Ogierek stanął na środku boksu i wyciągnął szyję, żeby powąchać smakołyk. Ja również wyciągnęłam rękę, ale on wziął swoją głowe na poprzednie miejsce. Położyłam na dłoni jeszcze jednego cukierka, wtedy ogier zrobił krok do mojej ręki. Przyciągnełam ją do siebie, a Run zrobił jeszcze jeden mały kroczek i jeszcze jeden, aż w końcu znalazł się przy mnie. Wtedy weszłam do jego boksu. Odsunął się trochę.
- Chciałbyś jeszcze jednego cukierka? Proszę, ale musisz podejść - przekonywałam go.
Ogierek faktycznie podszedł, a ja założyłam (a przynajmniej próbowałam) mu kantarek. Zadarł głowę w górę. W takim przypadku zaczęłam masować mu lekko małe kółka na szyi, później brzuchu, grzbiecie, zadzie i nogach. Wreszcie ogierek się uspokoił i udało mi się założyć kantarek.
- To na razie na tyle. Chciałam tylko z robić z tobą sesję. Będziemy ją powtarzać codziennie. Pa pa koniku - pożegnałam się.

by Krecik


Postanowiłam rozejrzeć się po nowych koniach, bo wiele osób mówiło, że są śliczne. Obok boków arabek przeszłam z obojętnością - nie ten typ konia mnie kręci. Moją uwagę przykuł Run, kasztanowaty ogier ze strzałką na pysku. Pomimo marnej grzywy, matowej sierści i zapadniętego brzucha, nie stracił nic na swojej szlachetności. Stał dumny w rogu boksu i obojętnie spoglądał na korytarz. To, że stanęłam przy jego boksie zdawało się nie robić na nim większego wrażenia. Wypaliło się w nim coś, co kiedyś trzymało go przy życiu. Teraz był tylko wegetującą roślinką.
Zacmokałam, na co ogier zastrzygł uszami, jakby wracając do tego świata. Wyszperałam w kieszeni krążek marchwi i podałam go Runowi. Ten najpierw szarpnął łbem, zaalarmowany moim ruchem, po chwili jednak postawił w moją stronę kilka kroków i zjadł marchew. Zaraz wyciągnęłam kolejne kawałki. Kasztan sprawiał wrażenie, jakby chciał najeść się "na zapas". Nie wiedział, że już nikt nigdy go nie opuści. Pod koniec odważyłam się pogłaskać go po chrapach. Nie był zachwycony, ale nie zareagował agresywnie. Po chwili zabrałam swoje rzeczy i zawinęłam się do domu.

by Rustler


Przyszłam odwiedzić Runa. Ogier wyglądał coraz lepiej, chciałam go zobaczyć. Kasztanka zastałam jeszcze w jego boksie, więc zbliżyłam się do drzwi. Rudzielec zastrzygł uszami, łypnął okiem i nic. Delikatnie otworzyłam drzwiczki i wsunęłam się do środka. Koń napiął mięśnie i spojrzał na mnie wrogo, z nutką strachu w oczach. Przyjęłam łagodną i zapraszającą do siebie postawę, i czekałam. Czekałam. Czekałam, aż usłyszałam szelest słomy, i poczułam gorące powietrze na karku. Przeszedł mnie dreszcz, jednak zachowując spokój odwróciłam się i spróbowałam pogładzić Runa po pyszczku. Najpierw się odsunął, skulił uszy i machnął lekko łbem, potem obwąchał rękę, skubnął lekko i lody przełamane. Pogładziłam go po głowie, podrapałam po ganaszu i dałam sobie tę dłoń wylizać i wróciłam się po kantar. Ku mojemu zdziwieniu Run postąpił parę kroków za mną, jednak stanął dość szybko, pojmując co robi. Wzięłam 'tasiemki' jak to zwykłam mówić i delikatnie objęłam miśka, kładąc dłoń na kości nosowej. Zaczęłam powoli zakładać kantar. Na razie szło gładko, jednak przy uszach głowa w górę i bye bye. Jednak nie poddałam się tak łatwo. Poczekałam, aż Run się uspokoi, gładziłam go po szyi, w pobliżu uszu i ganasza na co najpierw reagował jeszcze wyższym podnoszeniem głowy, jednak gdy spostrzegł, że to nie boli, opuścił głowę. Poklepałam go i znów próbujemy założyć kantar. Przy uszach znów uniósł łeb, jednak po chwili opuścił. Przełożyłam nagłówek kantarka nad jednym uchem. Uniósł, i opuścił. Przełożyłam nad drugim, na co znów uniósł, potem opuścił. Poklepałam go sowicie, dałam nawet kawałek marchewki. Pozapinałam co trzeba i wyprowadziłam kasztanka na korytarz. Uwiązałam dość luźno, nie chcąc go nadmiernie krępować i zabrałam się za czyszczenie.
Zdjęłam z niego derkę, wzięłam twardą szczotkę i delikatnie, ale stanowczo zaczęłam bitwę z milionami zlepek sierści i zaschniętego błota. Niestety pogoda nie dopisywała, ale nie chciałyśmy zmuszać koni do stania w boksach, wychodzenia może na 30 min na spacer czy lonżę. Uporałam się w 15 minut, co było naprawdę dobrym czasem jak na znudzonego już konia i masę zaklejek na jego miedzianej sierści. Nim sięgnęłam po włosiankę dałam Runowi do jedzenia troszkę siana, by się czymś zajął. Mógł sobie spokojnie sięgać, a ja przynajmniej będę miała przez chwilę spokój. Biorąc w jedną dłoń szczotkę, a w drugą szmatkę do pozbywania się kurzu zaczęłam energicznie, lecz delikatnie czyścić ogra. Uporałam się szybciutko, a konisko lśniło. No...lśniło tak, jak może lśnić koń dopiero wracający do zdrowia. Dopiero teraz zauważyłam, jak poprawił się stan ogiera od przyjazdu do nas. Uśmiechnęłam się i wzięłam grzebień. Dokładnie rozczesałam grzywę, grzywkę i ogon kasztanka. Przy okazji wzięłam nożyczki i wyrównałam, przycięłam tak, by sobie przypadkiem nic nie zrobił (np. po leżeniu wstając nie wyrwał sobie sporej ilości włosów nadeptując na za długi ogon - znałam takie przypadki) i pora na kopyta. Wzięłam głęboki wdech i z kopystką podeszłam do prawego przodu konia. Podał opornie, jednak potem nie wyrywał. Wyczyściłam, poklepałam i prawy tył. Schował nogę pod siebie, jednak po chwili posłusznie oddał, i pozwolił wyczyścić. Lewy tył też schowany pod brzuch, jednak potem na dokładkę 2 razy wierzgnięcie do tyłu i dopiero udało mi się siłą przytrzymać nogę w miejscu oraz wyczyścić. Lewy przód podał najładniej, tylko raz chciał go wyrwać, jednak umiejętnie przytrzymałam kopyto i zaprzestał prób uprzykrzania mi czyszczenia. Zadowolona z swojego dzieła pochwaliłam rudego, wzięłam wilgotną, ale ciepłą gąbkę i trzymając dość mocno głowę ogiera przetarłam delikatnie okolice chrap i oczu. Run trochę się wyrywał, jednak osiągnęłam cel i dałam mu w nagrodę kolejny kawałek marchwi. Założyłam na niego derkę, odwiązałam i ruszyliśmy na dwór.
Pospacerowałam z Runem jakieś 10-15 minut, by się uspokoił (wychodzenie ze stajni kojarzyło mu się głównie z padokami, na co dostawał wiatraczka w zadku i leciał do bramki jak głupi), pogadałam do niego trochę, pokazałam Domina, przekłusowałam parę kroków, by sprawdzić jak chodzi i w końcu, uspokojonego konia wypuściłam na padok, pilnując, by zachowywał się 'kulturalnie' - nie wyrywał z prowadzącym w ręku galopem czy kłusem, poczekał grzecznie itp. Poklepałam go, gdy spełnił moje oczekiwania, dałam ostatni kawałek marchwi i stojąc przy bramce popatrzyłam, jak z brykami i rżeniem leci galopem w głąb pastwiska, do innych koni.

by Joanne


Weszłam do stajni i skierowałam się do boksu Run'a. Hanower stał z przodu boksu i wyglądał na korytarz. Uśmiechnęłam sie i powoli podeszłam do konia. Kasztan cofnął się trochę i obserwował mnie.
- Co tam piękny ? Spokojnie nic ci nie zrobię - gadałam do niego spokojnie - wezmę cię na zewnątrz i trochę wyczyszczę, co ? - Run nic nie robił, więc oparłam się o drzwiczki boksu i poczekałam chwilę aż całkowicie się uspokoi. Gdy uspokoił się, wzięłam kantar i uwiąz i wślizgnęłam sie do jego boksu ostrożnie. Odsunął się trochę gdy weszłam, ale nadal był spokojny. Odłożyłam kantar na bok i wyciągnęłam najpierw do niego rękę. Zastrzygł uszami i przyjrzał się ręce. Lekko skierował swoje chrapy w jej stronę, ale nie zbliżył się. - no malutki, nie gryzę - mówiłam ciągle spokojnym głosem. Czekałam aż to on zrobi kolejny krok. Długo nie musiałam. Run odwrócił się całkowicie przodem do mnie i podszedł ten jeden krok który nas dzielił. Z bliska zauważyłam że jest troche bardzo zakurzony i dostałam więcej sił na jego czyszczenie. Dotknęłam delikatnie jego chrap, a gdy upewniłam się że mu nie przeszkadzam, pogłaskałam go po ganaszu, a potem po szyi. Kasztan był trochę spięty, ale stał spokojnie. - No dobrze malutki, dobry konik - mówiłam i mówiłam.. XD Gdy już zaznajomił się z moim dotykiem, dałam mu kawałek marchewki w nagrodę. Szybko znikła. Cóż, pogłaskałam go jeszcze po głowie, zrobiłam mały masaż na rozluźnienie. Dotknęłam nóg, ale gdy doszłam do pęcin szarpnął nogą. Na razie zostawiłam. Jeszcze chwilę go pomiziałam, a gdy się rozluźnił sięgnęłam ostrożnie po kantar i podstawiłam mu go pod noc. Run zrobił coś co wyglądało na westchnięcie. Po chwili powąchał kantar i chciał go nawet złapać zębiskami, ale nie pozwoliłam. Dotknęłam kantarem jego szyi i brzucha. Stał spokojnie więc najpierw dotknęłam chrap, potem kości nosowej, ganasz i gdy miałam przejść do uszu, szarpnął głową - no już, spokojnie - uspokoiłam go i po chwili spróbowałam ponownie. Znów to samo. Postanowiłam zapiąć mu najpierw kantar na szyi i potem powoli go przemieścić na potylice. Cóż, przechytrzyłam go i tylko skulił uszy. Chwilę tak zostawiłam kantar żeby się przyzwyczaił, a potem odpięłam i spróbowałam już normalnie mu go założyć. Znów szarpną, ale nie tak silnie i udało mi się go zapiąć. Dałam mu kolejny kawałek marchewki i chwilę go głaskałam żeby się uspokoił. Dopięłam uwiąz i otworzyłam do połowy boks. Run zastrzygł uszami i podniecił się gdy to zobaczył, gdy chciał ruszyć, zamknęłam boks. To mogło się źle skończyć. Poczekałam aż trochę ochłonie i znów spróbowałam. Znów to samo. - Słuchaj, jak ty nie będziesz spokojny, to nie wyjdziemy, zrozumiano - powiedziałam i odczekałam chwilę aż się uspokoi i spróbowałam po raz kolejny. Kasztan chyba załapał bo stał spokojnie, tylko strzygł uszami na wszystkie strony. Otworzyłam całkiem boks i wyszłam. Run ruszył szybko i gdy chciał mnie wyprzedzić, zawróciłam go. - Gdzie tak pędzisz, coo ? - staliśmy na korytarzu i poczekałam aż uspokoi się trochę. Ruszyłam znów i gdy chciał mnie wyprzedzić to znów go zawróciłam. Tak powoli szliśmy w stronę wyjścia i Run zaczynał rozumieć że nie można mnie wyprzedzać, bo w tedy będziemy się cofali. Gdy wyszliśmy, pochwaliłam go i przywiązałam na stanowisku. Poszłam szybko po sprzęt do czyszczenia i gdy wróciłam ogier nadal stał spokojnie. Pogłaskałam go i zaczęłam szczotkować jego sierść. Na początku trochę sie wiercił, ale ostatecznie się uspokoił. Porządnie go odkurzyłam i zabrałam się za grzywę i ogon. Spryskałam je odżywką żeby lepiej sie rozczesywały. Dokładnie wyczesałam ogon, a potem grzywę (zrobiłam nawet jednego warkoczyka Smile). Pochwaliłam go i wzięłam kopystkę do ręki. Podeszłam do przodu i poprosiłam o kopytko zjeżdżając ręką po nodze. Run podniósł kopyto i zaraz je postawił z powrotem. Powtórzyłam moją czynność i tym razem nie pozwoliłam mu jej postawić. Na początku trochę wyrywał, ale sprawnie wyczyściłam kopyto i odstawiłam je na miejsce. Dałam mu kawałek marchwi żeby się czymś zajął i poszłam do tylnej nogi. Tu miałam więcej problemów, ale chyba ta marchew poskutkowała i ostatecznie wyczyściłam mu to kopyto. Potem przeszłam na drugą stronę i tu miałam większe problemy. Gdy chciałam podnieść kopyto, Run cały się spinał i wyrywał tą nogę. Chwilę odczekałam i zrobiłam mu masaż, powoli schodząc ku pęcinie. Gdy byłam już na samym dole, złapałam za pęcinę i noga jakby sama podniosła się o.O Szybko ją wyczyściłam i pochwaliłam ogiera że ułatwił mi pracę. Z przednią nogą nie robił też większych problemów. Głowy wolałam mu już nie dotykać żeby nie narobić więcej problemów. Przetarłam tylko jeszcze sierść wilgotną ścierką i po odłożeniu wszystkich szczotek, odwiązałam go. Skierowaliśmy się w stronę odwrotną do pastwisk. Run na początku znów chciał wyprzedzać, ale w końcu poddał się. Zrobiłam mały spacer 10 minutowy wokół kompleksów stajni. Ogier strzygł uszami dookoła i rozglądał się ciekawsko. Gadałam różne bzdety, tylko żeby gadać. Ogier był prawie całkiem rozluźniony. Wróciliśmy przed stajnie i tam z nim postałam trochę i dałam mu poskubać trawę która rosła nie daleko. Pochwaliłam go jeszcze i dałam kawałek marchewki, po czym odprowadziłam do boksu i pożegnałam się z nim.

Po odwiedzinach u taranta, postanowiłam zobaczyć co tam u kasztana Smile Podeszłam do jego boksu. Ogier stał z przodu, wiec od razu mnie zauważył. Spojrzał na mnie i zastrzygł uszami, chyba mnie pamiętał. Uśmiechnęłam się - cześć pięknisiu - zaśmiałam się - co tam u ciebie słychać ? - wyciągnęłam do niego rękę. Ogier po chwili zastanowienia zbliżył do niej pysk, ale zaraz cofnął bo nic na niej nie było. Uchyliłam drzwiczki do boksu i weszłam do niego. Cofnął się kawałek - no co.. boisz sie mnie ? taki wielkolud ! - mówiłam spokojnym głosem. Był trochę spięty, ale nie wydawało mi się żeby chciał mnie atakować. Trochę tak postałam w jego boksie i gadałam mu o pogodzie i ogólnie o życiu. Gdy się mną znudził wyciągnęłam znów rękę. Cóż nie miał za bardzo wyboru, więc zbliżył pysk. Pogłaskałam go delikatnie po ganaszu. Zastrzygł uszami. Dotknęłam jego szyi i zaczęłam robić kółeczka palcami. Szybko się rozluźnił. Po pewnym czasie zaczęłam zmierzać w kierunku uszu z tym mały masażykiem. O dziwo nie szarpnął głową gdy dotarłam do uszu więc chwilę go po nich pomasowałam. - No, widzę że robisz postępy - poklepałam go delikatnie i dałam kawałek marchwi w nagrodę. Po chwili dotknęłam uszu i tylko się lekko spiął, ale nie wyrwał głową do góry. - No już spokojnie, spokojnie, zostawiam twoje uszka - pogładziłam go po szyi i ganaszu. Gdy na powrót się rozluźnił dałam mu kolejny kawałek marchewki. - Dobry konik - pogłaskałam go, a potem wolno się wycofałam z boksu. Chwilę go obserwowałam, a potem wyszłam.

Przyszłam dziś do Run'a z kolejną wizytą. Gdy szłam przez korytarz, już mnie zauważył i zaczął obserwować. Podeszłam do boksu - hej! co tam kasztanku ? - zapytałam wesoło. Run zastrzygł tylko uszami i wypuścił głośno powietrze. Wyciągnęłam do niego rękę. Ogier patrzył na mnie przez chwilę, a potem zbliżył lekko swój łebek. Poczekałam tak kilka minut, aż w końcu dotknął chrapkami mojej dłoni. Spróbowałam go delikatnie pogłaskać i mi się udało - dobry konik, dobry - pochwaliłam go. Chwilę poczekałam, a potem weszłam do boksu. Run cofnął się i lekko spiął, ale zaczęłam do niego spokojnie gadać i rozluźnił się. Podeszłam do niego i pogłaskałam go po szyi. Ogier stał spokojnie. Zaczęłam go głaskać po szyi i szłam w górę. Doszłam do łba i tam pogłaskałam mu ganasz, kość nosową, a potem skierowałam ręce do uszu. Dotknęłam ich. Koń spiął się, ale nie szarpnął głową. Chwilę go pogłaskałam delikatnie, a potem pochwaliłam go i wróciłam do głaskania szyi. Dałam mu kawałek marchewki. Postanowiłam mu założyć kantar. Nie uciekał, ale spinał się. Założyłam mu go powoli. Gdy zapięłam pochwaliłam go i dałam kolejną marchewkę. Chwilę z nim postałam w boksie i gadałam do niego, a potem sięgnęłam po uwiąz i przypięłam go do kantara. Otworzyłam powoli drzwiczki boksu i wyszłam pierwsza. Run wyszedł energicznym krokiem za mną. Od tyłu mnie zaczepiał lekko i popychał łbem Smile'' Wyszliśmy jakoś na dwór i przywiązałam go. Poszłam szybciutko po szczotki. Gdy wróciłam ogier stał spokojnie. Podeszłam do niego i pogłaskałam go - no malutki, nie będziesz sprawiał problemów, prawda ? - poklepałam go i wzięłam do ręki szczotki. Zaczęłam go szczotkować xd Run przez chwilkę stał spokojnie, a potem zaczął się wiercić. Ciągle się odsuwał, ale w końcu doszedł do ściany i nie miał gdzie odejść. Mówiłam do niego i z czasem się zrelaksował. Był troche bardzo zakurzony, więc 'odkurzenie' jego zajęło mi całkiem sporo czasu. No, gdy nie było na nim już ani grama kurzu, zaczęłam powoli rozczesywać jego grzywę i ogon. Musiałam sobie pomóc odżywką. No potem wzięłam zmoczyłam gąbkę i podeszłam do jego łebka. Na początku nie chciał ustać spokojnie i odwracał głowę, ale chwilkę poczekałam, uspokoiłam go i pomalutku przemyłam mu pyszczek Smile Gdy przemywałam mu oczka trochę się spiął, więc poczekałam chwilkę i kontynuowałam dalej. Po skończeniu dałam mu kawałek marchewki w nagrodę. Chwilę odpoczęłam i zaczęłam zjeżdżać po nodze w dół. Run spiął się i zaczął ruszać tą nogą. Odpuściłam. Zaczęłam robić masaż T-touch na szyi. Ogier szybko się rozluźnił. Potem zaczęłam zjeżdżać do nogi. Na początku trochę się spinał i parskał, ale masaż na niego działał szybko i rozluźniał sie zaraz. Cały czas do niego mówiłam. Powoli schodziłam do dołu. Po długim czasie doszłam do pęcin i tam stanęłam. Masowałam go przez kilka minut, a potem przestałam. Spróbowałam podnieść mu kopyto. Tym razem udało mi się! Run na początku trochę się spiął i nie chciał, ale nacisnęłam na niego i ładnie podniósł nogę. Szybko sięgnęłam po kopystkę i wyczyściłam kopyto. Podeszłam do tylnej nogi. Gdy tylko chciałam ją podnieść podniósł ją, ale wymierzył we mnie i prawie by mnie kopnął Smile' Chwilę odczekałam, aż ochłonie i znów zaczęłam T-touch. Kiedy doszłam do pęciny, tak jak przedtem przerwałam i znów spróbowałam podnieść nogę. Na początku trochę wyrywał i to ja musiałam ją trzymać, ale jakoś udało mi się wyczyścić kopytko. Z drugą stroną, miałam problem tylko z tylnym kopytem. Pochwaliłam ogierasa za wytrwałość. Zgarnęłam sprzęt i odwiązałam go. Zrobiliśmy rundkę wokół podwórka, a potem wzdłuż ogrodzeń wybiegów. Run chciał wyprzedzać i zaczepiał mnie, czasami stawał i zapierał się by nie iść dalej. Powolutku posuwaliśmy się na przód. Po 30 minutach wróciliśmy do stajni. Przetarłam go mokrą szmatką i zaprowadziłam do boksu. W boksie zaplotłam mu warkoczyka Smile Dałam całą marchewkę w nagrodę za dzisiaj i potem pożegnałam się. Poszłam posprzątać sprzęt.

by Kana


Przed pierwszymi odwiedzinami w Stajni Centralnej byłam nieco zdenerwowana. Jeszcze siedząc w samochodzie czułam przysłowiowe motyle w brzuchu, które zawsze odczuwam, gdy mam znaleźc się w nowym otoczeniu.
Jednak w miarę jak zbliżałm się do stajni, ogarniała mnie jej niesmowita, ciepła atmosfera, a stres odchodził. Gdy przekroczyłam drzwi, poczułam, że jestem w domu.
Zarzymałam się na samym początku stajni - potężny, kasztanowy hanower zajęty swoimi sprawmi w rogu boksu. Zacmokałam by zwrócic na siebie jego uwagę. Podniósł głowę i obrócił ją w moją stronę, ale nie wydałam mu się wystarczająco interesująca, by przerwac przeżuwanie siana.
Uśmiechnęłam się do siebie. Idealny kandydat na mojego konia.
Gdy wróciłam z siodlarni z Runową skrzyneczką na szczotki, on nadal nie wykazywał większego zaangażowania, więc bez pardonowo otworzyłam sobie drzwiczki i wrzuciłam cały sprzęt do żłobu.
- Lecimy na spacerek! - odezwałam się, bo nie miałam ochoty podchodzic do ogiera od strony zadu.
Tym razem rzeczywiście odwrócił się do mnie, ale nie podszedł. Wyjełam więc z kieszeni kostkę cukru i zrobiłam mały kroczek. Run wyprostował się i łaskawie wziął smakołyka z mojej dłoni. Delikatnie pomiziałam go po pyszczku, ale szybko odwrócił głowę. Westcjnęłam i podeszłam do szczotek odwracając się do niego tyłem. Kilkanaście sekund później poczułam ciepłe powietrze na skórze, więc powoli odwrócilam się i położyłam dłońna jego chrapach. Nie cofnął głowy, więc powoli przesuwałam rękę wyżej w stronę uszu, a potem wzdłuż szyi. To już mu się nie podobało i zadarł głowę do góry, ale zrozumiał, że nie próbuję zrobic mu krzywdy i (chwilowo) uspokoił się.
Wzięłam plastikowe zgrzebło i wolno ruszyłam ku jego bokowi. Konie byłyświeżo po pastwisku, więc miałam pełne ręce roboty.
Po wyczesaniu zaklejek chwyciłm szczotkę i metalowe zgrzebło i delikanymi ruchami przeczesywałam sierśc. Ogromne ilości kurzu wzbijały się w powietrze przy każdym zetknięciu skóry ze szczotką.
Koń przez cały czas zachowywał się bez wyrzutu, dopiero gdy doszłam do brucha zrobił kilka niespokojych ruchów. Ogólnie jednk byłam skłonna powiedziec, że mu się podobało.
Rozczeswszy ogon, wzięłam kopystkę. Chwyciłam nogę Runa i delikatnie nacisnęłam, jednak on nie za bardzo chciał współpracowac. Oparłam się więc o jego łopatkę, powiedziałam "noga" tym razem podziałało. Szybko przeczyściłam kopyto i chwyciłam drugą nogę. Podał od razu, ale po chwili wyrwał mi kopyto z rąk. Ponowiłam próbę i tym razem się udało.
Wzięłam głęboki oddech, przybrałam stabilną pozycję i schyliłam się po tylne kopyto. Oparłam je sobie na kolanie i szybko wyczyściłam. Z drugą nogą nie było jednak tak łatwo - najpierw musiał sobie porządnie wierzgnąc.
Skończywszy czyszczenie, odeszłam parę kroków by ocenic swe dzieło.
POklepałam ogiera po szyi i podsunęłam pod pyszczek koskę cukru. Tym razem głaskałam go po całej szyi i kłębie. Nie był zachwycony, ale też nie zachowywał się agresywnie.
Podrapałam go jeszcze po chrapach i wyszłam z boksu.

by Noora


Przyszłam na chwilę do Centralnej. Podeszłam do boksu kasztana i spojrzałam na niego - czeeść wielkoludzie - zaśmiałam się. Run prychnął i cofnął się lekko w boksie ze skulonymi uszami. Oparłam się o drzwiczki - wiesz.. może już niedługo opuścisz to miejsce - uśmiechnęłam się. Ogier stał i przyglądał mi się. Wyciągnęłam do niego rękę. Staliśmy w bezruchu tak jakiś czas, po czym Run zbliżył sie troszkę i dotknął mojej ręki. Uśmiechnęłam sie i pogłaskałam go delikatnie. Potem zabrałam rękę i chwilę stałam patrząc się na tego potężnego hanowera. Po kilku minutach wyciągnęłam kawałek marchewki i dałam mu. Od razu ją wziął. Ja, wykorzystując to że jest zajęty jedzeniem, wzięłam kantar z uwiązem i weszłam do boksu. Poklepałam go delikatnie gdy przestał jeść by popatrzeć co robię, a gdy wrócił do przeżuwania, założyłam mu kantar. Prychnął i spiął się, gdy dotknęłam uszu, ale nie wyrwał głowy. Pogłaskałam go - już wszystko dobrze, nic ci nie zrobię - zaczęłam go trochę masować. Gdy się rozluźnił, dopięłam uwiąz i odsunęłam zasuwę boksu. Run zastrzygł uszami i ożywił się troszkę. Poklepałam go i powoli otworzyłam drzwi i wyprowadziłam go. Poszliśmy korytarzem do wyjścia. Run szedł energicznie, jeszcze trochę, a to on by mnie prowadził. Na zewnątrz przywiązałam go i poszłam szybko po szczotki. Gdy wróciłam, Run był trochę zniecierpliwiony i uderzał kopytem o ziemie. Podeszłam do niego i poklepałam go, żeby się uspokoił. Potem wzięłam szczotki i zaczęłam energicznie czyścić jego posklejaną sierść. Widać było że dawno nikt się nim porządnie nie zajmował. Na szczęście nie utrudniał mi tego i stał spokojnie. Po jakiś 15 minutach jego sierść ładnie połyskiwała. Gdy czyściłam nogi, trochę się denerwował, ale nie ruszył się z miejsca. Pochwaliłam go i rozczesałam ogon i grzywę, uważając gdy czesałam przy uszach. Potem wyczyściłam kopyta. Tylko tylne kopyta trochę wyrywał, ale tak to stał spokojnie. Pogłaskałam go na koniec. Wzięłam jeszcze zmoczone w ciepłej wodzie gąbki i wyczyściłam mu główkę i tyłek. Przy głowie się nieźle nadenerwował i musiałam robić to bardzo powoli i z przerwami, ale w końcu udało mi się wymyć wszystko dokładnie. Potem dałam mu całą marchewkę w nagrodę. Wzięłam go poprowadziłam kilka minut na uwiązie wokół stajni. Nawet zakłusowaliśmy trochę. Run biegł bardzo energicznie i ciężko było mi go zwolnić, ale w końcu mi się udało. Potem przetarłam go jeszcze ścierką i założyłam lekką derkę. Poszliśmy kawałek przy pastwisku i dałam mu zjeść trochę trawy, a potem zaprowadziłam go na wybieg. Chwilę stałam i patrzyłam sobie jak biega, a potem odeszłam posprzątać sprzęt, który używałam.

by Kana


TRENINGI


Przyjechałam do Runa. Kasztanek galopował właśnie po pastwisku, wyraźnie szczęśliwy, strzelając kilka baranków i hamując ostro przed bramką. Złapałam jeden z wiszących bezsensownie, pozostawianych w pośpiechu lub niedbalstwie uwiązów i podreptałam po ogiera. Zawołałam po imieniu, na co zastrzygł uszami. Na szczęk bramki odwrócił się i spojrzał zaciekawiony. Zamknęłam zasuwę i poszłam z jabłkiem w dłoni w jego stronę. Rudzielec spojrzał na mnie zaniepokojony, jednak nie uciekał. Stanęłam jakieś 2 metry od niego i wyciągnęłam dłoń z jabłkiem. Powolutku, podchodził do mnie, wyciagając pyszczek jak najdalej. W końcu ja spróbowałam podejść do konia i dotknąć jego chrap, dając uprzednio jabłko. Nie uciekł, ale skulił uszy i uchylił łeb, gdy dotknęłam jego nosa palcami. Wystawiłam otwartą dłoń i spróbowałam jeszcze raz, tym razem pogładzić go po szyi. Najpierw odsunął się, jednak gdy poczuł dłoń na szyi zaprzestał tego ruchu.
-Dobry konik - Powiedziałam gładząc go delikatnie, coraz bliżej łba. Spróbowałam pogładzić go po nosie. Najpierw lekko posmyrałam palcami po chrapach, na co nie uciekł. Przy pierwszym dotknięciu odchylił główkę, potem nieco niepewnie, ale dał się pogłaskać. Lody były przełamane. Pogładziłam Runa jeszcze trochę po kości nosowej, chrapach, czole, ganaszu a nawet w okolicy potylicy. Tu zareagował dość gwałtownym usunięciem się w bok za każdym razem, dopiero po dłuższym czasie obdarzył mnie zaufaniem i nie uciekał. Dałam w nagrodę cuksa i dopięłam do kantara uwiąz - bez oporu. Wyszliśmy w pastwiska i skierowaliśmy się do stajni.
Przed boksem go uwiązałam, rozebrałam z derki i przeczesałam ryżówką tam, gdzie miał zlepki. Po niej całego rudzielca potraktowałam włosianką. Run kręcił się nieco, szczególnie przy pęcinach - nie dało się ich dokładnie doczyścić, bo albo się odsuwał, albo wierzgał. W końcu jednak ogier był wyczyszczony, jego grzywa i ogon rozczesane a ja zabierałam się za kopyta. Najpierw lewy przód - z sporym oporem, jednak je podał, za co dostał pochwałę. Wyczyściłam kopyto dokładnie, następnie przeszłam do lewego tyłu. Run najpierw schował nogę pod brzuch, potem machnął nią w tył i w końcu pozwolił wyczyścić. Pochwaliłam go i prawy przód. Ładnie podał i tylko raz chciał wyrwać. Z prawym tyłem jedynym problemem była niechęć jego podania, z którą jednak dałam sobie radę. Pochwaliłam kasztanka i rozplątując uwiąz wyprowadziłam przed stajnię.
Chciałam chwilkę przelonżować go w stępie i kłusie. Na round-penie puściłam Runa stepem, po 5 minut na stronę. Szedł energicznie, cały czas nasłuchiwał otoczenia, rozglądał się, oczy miał szeroko otwarte, chrapy rozwarte w łeb uniesiony. W końcu się nieco rozluźnił, rozruszał, rozgrzał i szedł swobodnie, przekraczając zadem o 1 długość kopyta. Połaził jeszcze chwilę i pogoniłam go do kłusa machając lonżą po stronie jego zadu. Starałam się nie używać bata, konie z reguł dobrze reagują na ruch ręki czy lonży w jego miejscu. Tak samo było z Runem. Ruszył przed siebie nieco sztywnym, spokojnym kłusem. Po paru kółkach zaczął się rozluźniać i kłusować nieco szybciej, przynajmniej tak to wyglądało. Możliwie, że po prostu wydłużył wykrok. Pokłusował z 3 minutki w jedną stronę, potem w drugą tyle samo i kończymy, by się nie przemęczać. By rudy ochłonął ale się nie znudził poszłam z nim na mały obchód stajni. Był pobudzony, chodził z łbem w górze, chrapy miał rozszerzone, oczy wybałuszone, uszy w ciągłym ruchu a na najcichszy szelest reagował podskokiem w miejscu. Mimo to dzielny z niego koń. Odprowadziłam ogra do stajni, i wiążąc ponownie przed boksem zabrałam się za codzienne zabiegi pielęgnacyjne.
Podnosząc ponownie każdą z nóg potraktowałam jego strzałki dziegciem. Tym razem już ładniej je podał, chociaż na prawy przód jak się zaparł, tak musiałam się napracować, aby nakłonić go do uniesienia kopyta w górę. Pozostało mi już tylko wziąć smar do kopyt i potraktować nim bialutkie paznokietki ogiera. Poszło gładko. Poklepałam rumaka, zrobiłam krótką sesję masażu i odstawiłam w derce do boksu. Tam dostał 2 marchewki, spokojnie dał sobie zdjąć kantar i zajął się wcinaniem świeżo wsypanego do środka siana.

Dziś znów chciałam polonżować trochę Runa. Kasztanek wracał szybko do formy, coraz częściej brykał i galopował, przybierał na wadze i robił się naprawdę przystojny (Jak na konia oczywiście Wink). Mamrocąc coś pod nosem otworzyłam drzwi stajni. Przywitało mnie kilka zaciekawionych spojrzeń i nieśmiałych przejawów radości na mój widok. Od razu poprawił mi się humor i dziarsko ruszyłam do biura, sprawdzić, czy aby jakiś koń nie czeka na trening. 'Hm...prócz rekonwalescentów to tu nie ma nic do roboty.' Stwierdziłam w myślach i od razu rozradowana w podskokach poszłam do siodlarni po lonżę i ochraniacze. Gdy tylko miałam czas zajmowałam się naszymi pacjentami. Jakąś szczególną więź poczułam z Runem - wychudzonym, humorzastym kasztankiem. Złapałam te pasujące na rudzielca i powędrowałam w stronę jego boksu. Run jak zwykle był teraz na pastwisku. Skubał sobie trawę, gdy przyszłam i stanęłam kilka metrów od niego. Podniósł łeb spojrzał się i zastrzygł uszami. Nie był jednak skory do podejścia. Wyciągnęłam torebkę z pokrojoną marchewką i zaszeleściłam parę razy. Wzięłam jeden kawałek i ułożywszy na dłoni wysunęłam w stronę ogiera. Kuszony zapachem warzywa niepewnie podszedł do mnie, skulił uszy i błyskawicznie zgarnął smakołyka. Wyciągnęłam kolejny kawałek i poczekałam, aż Run do mnie podejdzie. Szybko zjadł smakołyka i łypnął na mnie okiem, jednak nie odsunął się. Spróbowałam pogładzić go po nosie. Wpierw odsunął się, potem sam spróbował mnie skubnąć. Powoli gładziłam go po chrapach, kości nosowej, czole, ganaszu i szyi. Po nawiązaniu kontaktu zapięłam ogiera do uwiązu i wyprowadziłam z padoku. Poszliśmy przed jego boks, gdzie uwiązałam Runa i zaczęłam czyścić. Najpierw zlepki, których na coraz lepiej wyglądającym ciałku ogra było dość sporo, potem włosianką resztę brudów. Mimo iż Run wiercił się i kręcił, na początku też uciekał z łbem poszło w miarę. Pochwaliłam kasztanka i rozczesałam jego grzywę, grzywkę i ogon. Konisko zaczęło dobrze wyglądać. Sięgnęłam po kopystkę i poprosiłam ogiera o podanie lewego przodu - nic. No to mocniej naparłam - podał i ku zdziwieniu nie wyrywał ani razu. Pochwaliłam go i lewy tył - Jak zwykle schował nogę pod siebie, po czym wierzgnął zamaszyście do tyłu i postawił na ziemi. Drugi raz nie dałam mu wykręcić takiego numeru. Wyczyściłam dokładnie i prawy tył. Najpierw lekko schował pod siebie, potem już ładnie podał. Pochwaliłam głosem i prawy przód. Duże opory przed podaniem, dopiero przy bardzo mocnym naparciu na siebie podniósł kopytko i...po chwili mocno wyrwał mi z rąk. No to na nowo. W końcu nieco poirytowana skarciłam go głosem klepiąc jednocześnie w łopatkę. Obruszył się, wzdrygnął jak poparzony ale podał nogę już przy lekkim naparciu na ciało. Wyczyściłam nogę i chwaląc konia pogładziłam go po szyi. Było ciepło, więc nie zakładałam Runowi derki, odziałam go zaledwie w ochraniacze, a do kantara dopięłam lonżę i ruszamy.

Round-pen stał jak zwykle pusty, chociaż słyszałam, że ktoś planuje niedługo polonżować troszkę Melodię, więc starałam się nieco sprężać. Zamknęłam bramkę i puściłam kasztanka stępem w lewo, po dużym okręgu. Run szedł żwawo, był pobudzony i najchętniej by pewnie ruszył dzikim galopem przed siebie. Na widok przechodzącej obok ogrodzenia Damy zarżał i potruchtał kawałek.
-Hooo napaleńcu. Bez takich mi tu. - Powiedziałam napinając lonżę. Rudzielec posłusznie zwolnił, jednak ukazał swe niezadowolenie machając z moją stronę łbem z skulonymi uszami. Potem już był spokój. Postępował 5 minut w jedną stronę, 5 minut w drugą i poprosiłam go o kłus. Niestety ogier, zamiast posłusznie ruszyć dwutaktem wystrzelił jak z procy dzikim galopem, prezentując też kilka urokliwych baranków.
-Hej, koleżko, zwolnij! - Powiedziałam pospiesznie zwalniając wariata do kłusa. Kasztan parskając , kłusował zadowolony z łbem w górze, chrapy miał rozszerzone, w oku pojawił się pewien ognik, przebłysk temperamentu. Mimowolnie uśmiechnęłam się i dalej uspokajałam kasztanka wyrzucającego nogi mocno przed siebie. W końcu Run kłusował dość swobodnie, spokojnie i równo. Pokłusował 5 minut w prawo, potem 5 minut w lewo (przy czym znów zagalopował, ale szybko przeszedł do kłusa) i do stępa.
Wyciągnęłam sobie jednego drąga i ustawiłam na torze ogiera. Wróciłam na miejsce i najpierw parę razy przejeżdżamy go w stępie. Rudzielec najpierw nie zrespektował belki i puknął w nią, potykając się pokracznie. Teraz ją zauważył. Kolejne przejścia były już staranne, Run wysoko podnosił nogi dzięki czemu bardziej angażował stawy. Podwyższyłam drążka z jednej strony. Ogier ładnie podnosił nogi, najeżdżając na drążka zarówno z prawej, jak i z lewej strony. Ponagliłam kasztana do kłusa i jedziemy. Ładnie się postarał i podniósł trochę nogi, więc jeszcze 2 razy, 3 razy z drugiej strony i stęp. Jak zwykle wyszliśmy z round-penu i poszliśmy rozstępować się w lesie. Wróciliśmy po 10 minutach wypoczęci i zadowoleni. Run spisywał się coraz lepiej, powoli przestał podskakiwać na każdy szelest czy inny dźwięk.

W stajni zdjęłam Rudemu ochraniacze, konia zabrałam na myjkę gdzie dokładnie umyłam mu nogi od stawów skokowych i nadgarstkowych w dół. Dokładnie wyszorowałam też spody kopyt. Odwiązałam Rudego, poklepałam i wracamy przed boks. Znów go uwiązałam i zadziegciowałam, wysmarowałam kopyta, które podawał wyjątkowo ładnie, wytarłam smarki z nosa, przemyłam okolice pyska i oczy, potraktowałam maścią gdzie trzeba było i w końcu odstawiłam Runa do boksu. Dałam mu 2 marchewki, zdjęłam kantar z głowy i zostawiłam samego w boksie, zamykając drzwi za sobą i zbierając sprzęt.

Pod wieczór, nieco wypluta zgrupowaniem, jeżdżeniem do koni itd itd przyjechałam do SC, polonżować chwilę kasztanka. Run stał w boksie, podobno wyczyszczony. Spojrzałam na niego - rzeczywiście, nie wyglądał na brudnego. Weszłam do boksu i przywitałam się z nim. Udało nam się nawiązać jakąś więź, poznawał mnie i obdarzył jakimś zaufaniem. Mimo to nadal nie dawał sobie ot tak dotykać uszu, zawsze musiał chociaż spróbować uciec z łbem. Tak było i tym razem, gdy po przywitaniu się, sprawdzeniu, czy jest naprawdę czysty wzięłam ogłowie z podwójnie łamaną oliwką i po przełożeniu wodzy chciałam założyć mu resztę, uniósł łeb i łypnął okiem. Poczekałam, aż go opuści i spróbowałam na nowo, mocniej przytrzymując go za nos. Run czując mus jabłkowy, w którym uprzednio umoczyłam wędzidło otworzył buzię, dał sobie włożyć je do niej i międląc cudem nie wygrał drugiej rundy walki o ogłowie. Poklepałam go, dałam kawałek jabłuszka i pozapinałam paski. Założyłam na nogi Rudego ochraniacze, lonżę przewlekłam przez kółko wędzidłowe z lewej strony, poprowadziłam wzdłuż pasków policzkowych na nagłówku i przypięłam do drugiego kółka. Pogładziłam konia po szyi i zaprowadziłam na round-pen.

Puściłam ogiera stępem przy ścianie, pilnowałam, by nie caplował, bo o ruch do przodu prosić go nie musiałam. Postępował 5 minut, zatrzymałam go, przepięłam lonżę, zdjęłam derkę i 5 minut w drugą stronę. Potem zacmokałam i kłus. Kasztan ruszył mocno do przodu, głowa w górę, kita w górę i heja banana. Uspokoił się po jakimś czasie, rozluźnił nieco, opuścił głowę i zaczął parskać zadowolony. 5 minut w jedną stronę, parę przejść i po jednym zatrzymaniu zmiana kierunku i kłus w lewo. Run pochodził 5 minut, wykonał parę przejść i zagalopowanie. Rudy ruszył z brykami do przodu, potem już nawet spokojnie, luźno galopował parskając rytmicznie z opuszczonym łbem. Kolejne 5 minut i do kłusa. Zagalopowanie, koło galopem i do kłusa. Do stępa, do stój. Poklepałam konia i przepięłam lonżę i puściłam kłusem w drugą stronę. Jedno koło kłusem i galop. Run strzelił z zadu i puścił się mocnym galopem, z głową w górze, chrapy miał szeroko rozwarte, kitę w górze i galopował lekko. Zarżał raz, potem zaczął się uspokajać. Pogalopował 5 minut i do kłusa. Pokłusował 5 minut, międląc wędzidło i do stępa. Założyłam mu derkę i pochodziłam po terenie stajni przez 10 minut. W końcu wróciliśmy do stajni.

Zdjęłam z konia ochraniacze i wprowadziłam do boksu, gdzie zdjęłam mu także ogłowie. Poklepałam, dałam 2 marchwie i w końcu zostawiłam samego, zamykając boks i zbierając sprzęt.

Przyjechałam do SC, zająć się Rudzielcem. Dziś nie miałam pomysłu na trening. Stwierdziłam, że spróbuję na niego wsiąść i pojeździć trochę, całkiem sama. Ponieważ Run stał już jakiś czas po tym, jak w przypływie furii zwalił pewną dziewczynę w dość brutalny sposób postanowiłam go najpierw mocno przeganiać, a może nawet spróbujemy wykonać join-up? Zobaczymy. Gdy przyszłam ogier ścigał się z wiatrem wzdłuż ogrodzenia. Zagwizdałam. Gwałtowne zatrzymanie i spojrzenie na mnie. Oparłam się o bramkę i znów zagwizdałam. Rudy podleciał do bramki kłusem bardziej arabskim aniżeli hanowerskim. Pogładziłam go po chrapach i po chwili zrobiłam unik od jego pięknych, niedawno tarnikowanych ząbków.
-No, panie koniu. Tak nie wolno - Powiedziałam patrząc na niego karcąco i kiwając palcem. Run stał w bezruchu, czekał na mnie. Otworzyłam bramkę i znów kłapnięcie zębami, następnie obrót na zadzie, bryknięcie gdzieś niewiadomo gdzie i odgalopowanie. Znowu. Zamknęłam bramkę i gwiżdżąc łaziłam za ogierem. W końcu zrezygnowana zapędziłam go w kąt padoku i gdy przebiegał obok mnie mocno złapałam za kantar i szarpnęłam. Ogier machnął łbem i stanął jak wryty.
-I co? Fajnie? - Powiedziałam zapinając do kantara uwiąz. W końcu dotarliśmy na plac, gdzie uwiązałam kasztanka i dokładnie wyczyściłam. Run już spokojniejszy, przemyślawszy swoje błędy tylko raz spróbował mnie ugryźć, raz kopnąć. Nogi podał niechętnie, ale na szczęście już dawało się go namówić. Z resztą poszło gładko. Przyznam, że Rudzielec wydobrzał, i to bardzo. Poklepałam rumaka, odwiązałam i na round-pen.

Spuściłam ogiera z uwiązu i zagoniłam na koło. Przyjęłam agresywną postawę i po kole stępem pogoniłam do galopu. Run chętnie poleciał przed siebie z bryknięciami i machnięciami głową, szedł szybko i dopiero po dłuższym czasie zwrócił na mnie uwagę. Strzeliłam uwiązem ponaglając galop, bo kasztan zaczął zwalniać. Machnął łbem i przyspieszył kroku. Zagrodziłam mu drogę i zmiana kierunku. Run galopował długo, nim pojawił się pierwszy sygnał - lustrowanie uchem, następnie skierowanie go w moją stronę. Zmieniałam kierunki co jakiś czas, nie pozwalałam Rudzielcowi zwalniać. Długo czekałam też na kolejny sygnał - odruchy przeżuwania. Stwierdziłam, że ja nie odpuszczę, najwyżej zrezygnujemy z dzisiejszej jazdy. Zmieniłam kierunek. Ogier coraz lepiej reagował na sygnały wysyłane przeze mnie, zaczynał się jako-tako słuchać. Doskonale odczytywał moje zamiary, od wejścia na lonżownik nie mówiłam nic. Po dłuższym czasie kasztan zaczął opuszczać głowę, nie zaprzestając przeżuwania i mając ucho ciągle skierowane na mnie. W końcu galopował z głową niziutko, na tyle na ile mógł. Zmiana kierunku. Łeb w górę, ale po chwili wędruje w dół i w dół. Gdy rudy galopował z głową nisko dłuższy czas w obie strony obróciłam się napięcie i zmieniłam postawę na zachęcającą do połączenia. Kroki na podłożu ucichły. Słyszałam tylko bicie swojego serca i dyszenie ogiera. Po chwili dołączył do tego odgłos cichych stąpnięć po piasku. Poczułam gorące powietrze na karku. Nie patrząc w oczy konia obróciłam się powoli i dotknęłam jego chrap. Poczułam nagły przypływ niezwykłej energii, wczułam się w tego konia. Run nie uciekał od dotyku, nie próbował też gryźć. Pogładziłam go po głowie, podrapałam po ganaszu, sprawdziłam, czy akceptuje dotyk na swoim ciele. Spinał się w paru miejscach, ale nie uciekał, nie wkurzał się. Podstawy zaufania zaczynały się budować. Powędrowałam na drugi koniec round-pena, ogier poszedł za mną. Ruszyłam truchtem, kasztan zakłusował z łbem przy moim ramieniu. Zrobiłam jedno okrążenie i zwolniłam, zaczęłam się kręcić we wszystkie strony. Run cały czas podążał za mną, trzymając chrapy przy ramieniu. Zatrzymałam się, obróciłam i znów zaczęłam gładzić go po całym ciele. Był postęp - koń mniej się spinał, w paru miejscach zaakceptował już całkowicie mój dotyk. Najcięższym orzechem do zgryzienia okazały się uszy, które owszem, dawał dotykać, ale machał przy tym ogonem i się mocno spinał. W końcu postanowiłam dać spokój i klepiąc po szyi spojrzałam w końcu w oczy Hanowera. Było w nich zaufanie, spokój ale też ten nieodłączny błysk, przez który kasztan staje się bardzo fascynującym mnie koniem. On miał 'to coś'.

Wróciliśmy na stanowisko i po byle jakim uwiązaniu ogiera założyłam mu (dając uprzednio do powąchania) ochraniacze, siodło z czaprakiem i futerkiem pod spodem i ogłowie. Przy ostatnim był drobny problem z uciekającymi uszami, ale jakoś dałam sobie radę dzięki cierpliwości i spokoju, które wpłynęły we mnie, gdy po join-upie dotknęłam chrap ogiera. Zyskałam nową energię i chęć do pracy.

Gotowi za trening powędrowaliśmy do schodków. Pokazałam je Runowi i podprowadziłam tak, bym mogła wsiąść. Weszłam, sprawdziłam popręg, wsadziłam nogę w strzemię i nie opierając się na nim zbytnio szybko ale delikatnie wsiadłam na konia. Run napiął mięśnie i machnął ogonem. Poklepanie go trochę pomogło, ale widać było, że jazdy nie są jego ulubioną formą ruchu. Mam nadzieję, że jednak je polubi. Stępem na luźnej wodzy pojechaliśmy na maneż. 10 minut stępa na luzie, następnie nabieramy wodze i lekkie półparadki, jeździmy na dużym kole. Run usztywnił się, ale nie uniósł łba. Po dłuższej pracy w obie strony zaczął odpuszczać i rozluźniać się, delikatne działanie łydek zachęciło go do podstawienia zadu. Poklepałam po jednym ładnym kole w jedną stronę, potem po drugim w drugą i zatrzymałam. Nieco od ręki, trzeba popracować. Sprawdziłam popręg i stęp. Parę kroków i zatrzymanie. Trochę lepiej, ale nadal dużo do dopracowania. Ruszenie stępem, parę kroków i zatrzymanie. Lepiej. Jeszcze z 5 zatrzymań w tę stronę, potem z 3 w drugą i dla jakiejś odmiany ruszenie kłusem.
Run ładnie zareagował na łydkę i poszedł energicznym, równym kłusem. Zrobiliśmy parę okrążeń na większym luzie i powrót do normalnego kontaktu na wodzy, zaczynamy robić sporadyczne koła, przejścia do stępa. Z początku opornie. Koń- kołek, przejścia głównie od ręki ale powoli, małymi kroczkami poprawiamy, szlifujemy. Z czasem Run rozluźnił się, poprawił znacznie przejścia i zaczął szukać kontaktu w dole. Chwaliłam go głosem, parę razy poklepałam i zaczęłam robić zatrzymania z kłusa. Z początku ciężko, koń stawał nierówno, średnio reagował na dosiad. Zaczęłam z nim pracować nad płynnością przejść, wykonując zatrzymanie na sekundę, ruszając kłusem i po jakimś czasie znów zatrzymując na sekundę. Od czasu do czasu, by się Rudzielcowi nie skojarzyło, że zatrzymania są tylko na sekundę zatrzymywałam go na dłuższy czas. Ten typ ćwiczeń bardzo nam pomógł. Run rozluźnił się, przejścia zrobiły płynne i wykonywane od dosiadu. Po paru korektach ustawienia nóg zaczął stawać też równo, podstawiając zad. Poklepałam ogiera i żucie z ręki w kłusie na kole. Łydkami utrzymywałam wygięcie, półparadkami zachęcałam do podążania za kontaktem. Gdy uzyskaliśmy bardzo ładne żucie z ręki powrót do ustawienia i poklepanie. Znów żucie, tyle, że na prostej i z 5 min jazdy w niskim ustawieniu. Nawet parę razy przejechaliśmy przez 4 drążki w kłusie. Przyznam, że Hanower jest świetnym koniem, bardzo ambitnym i zdolnym, tylko musi się zgrać z jeźdźcem, mieć do niego zaufanie i szacunek...Koń dla jednego jeźdźca. Przeszłam do stępa, by odpocząć sekundę przed galopem.
W końcu nabrałam wodze i kłus. Trochę pracy w kłusie nad rozluźnieniem, bo Rudy usztywnił się trochę czując, co się szykuje. Kłus roboczy, pośredni, parę przejść i w końcu w narożniku delikatne pomoce do zagalopowania. Kasztan płynnie przeszedł do obszernego, okrągłego galopu, podrzucając tylko lekko zadkiem i machając ogonem. Pochwaliłam go, bo do niedawna miał zwyczaj brykać przy zagalopowaniach. Mimo to byłam czujna, bo w każdym momencie nasza bomba zegarowa mogła wybuchnąć, a jakoś nie pisałam się na badanie struktury piasku. Dobrze zrobiłam, bo trochę po jednym okrążeniu Rudy zaczął tak brykać, że były przynajmniej z 4 momenty, w których mogłabym spokojnie zlecieć. Na szczęście mój upór i motywacja przykleiły mnie do siodła. Ogier czując i widząc, że nadal siedzę na jego grzbiecie uparcie walczył o swoje. Ostatecznie wzięłam bata w jedną rękę, wodze w drugą, zaparłam się mocno i dałam mu po zadzie. Hanower wypruł do przodu, następnie zatrzymał się, za co znów bat. Baran. Bat. Ostatecznie koń stanął i dysząc, drżąc przeżuwał wędzidło. Nie byłam zadowolona ze swojego czynu, ale nie widziałam innej opcji. Musiałam go skarcić, a w danej chwili miał gdzieś moje łydki, głos i rękę. Ruszyliśmy stępem. Średniej wielkości koło. Chwila w stępie i zagalopowanie. Płynne, z machnięciem ogonem. Nie pozwalałam Runowi przyspieszać chociażby odrobinkę, narzucałam tempo i miał się trzymać. Galopując po kole udało nam się jakoś dogadać i na ścianę. Równe tempo, żadnych zmian. Czułam, jak kasztan pcha zadem, mimo spokojnego tempa posuwaliśmy się o duże odległości. Chłopak ma fulę i to jaką... Plac okrążyliśmy sporą ilość razy i do kłusa. Koło w kłusie i zagalopowanie. 4 fule i do kłusa. Dłuższa chwila kłusa i galop. Takie przejścia w sporej ilości, by się skupić, uspokoić i zrównoważyć. Gdy wyglądało to dobrze pochwała, luźna wodza i zmiana kierunku. Nabranie wodzy i po chwili kłusa zagalopowanie. ładne, płynne przejście w spokojny, równy galop. Po 3 okrążeniach spróbowałam skrócić nieco fulę rudzielca. Opornie, powoli zmniejszaliśmy nasze kroki o parę centymetrów nie odangażowując zadu. Gdy kroki były naprawdę małe jak na Runa, poklepałam go i luźna wodza, chwila takiego galopu. Przeszłam do półsiadu i przyłożyłam łydki. Run wyciągnął się mocno, galopując przed siebie niczym czołg. To dopiero odczucie - galopować na luzie na koniu, który słynął z zrzucania jeźdźców i powodowania u nich dłuższych ubytków na zdrowiu bez kontaktu na wodzy, w półsiadzie, jeszcze w wyciągniętym galopie. teraz dopiero poczułam, co to ryzyko i jak duża potrafi być fula konia. Po paru okrążeniach zwolniłam ogiera i do kłusa.
Na dziś wystarczy. Luźna wodza, spokojny kłus, może z 3 przejazdy przez drągi i do stępa. Ustaliłam 15 minut na rozstępowanie. Kasztan szedł nadal energicznie, ale już bez tego wszechobecnego nabuzowania. W końcu spuścił swój nadmiar energii. Był cały mokry, gdzieniegdzie powyłaziły mu żyłki. Cóż się dziwić, pogoda jak w lato. Obawiałam się, czy nie przeforsowałam konia, ale nic na to nie wskazywało. Run najwyraźniej był twardym okazem. Stępowaliśmy w ciszy, czasem słychać było tylko parsknięcie ogiera, lub inne odgłosy tradycyjne dla stajennego życia. Ostatecznie po ustalonym czasie wyjechałam z maneżu. Zatrzymaliśmy się pod stajnią, poklepałam kasztana z obu stron szyi, dałam krążek marchewki i powoli zsunęłam się na ziemię.
-Dobry z Ciebie koń, Run - Powiedziałam przytulając się do mokrego rudego pyska.

Weszliśmy do chłodnej i zacienionej stajni. Od razu lepiej. Zatrzymałam ogiera przed boksem, rozsiodłałam, odziałam w kantar i na myjkę. Schłodziłam mu nogi, nieco cieplejszą wodą potraktowałam całego ogiera. Było tak ciepło, że nie było obaw do takich ruchów. Run trochę się kręcił, bo dawno nie myty chyba się odzwyczaił. Za powierzchowne umycie każdej połowy ciała dostał krążek marchewki, więc powinien mycie dobrze kojarzyć. Ściągnęłam z niego wodę ściągaczką, odwiązałam i na dwór. Poszliśmy na jedną z pobliskich polan, gdzie wypasano konie. Run ochoczo zabrał się do koszenia zieleninki. Ja chwilę postałam, następnie usiadłam zmęczona treningiem. Położyłam się na chwilę i nadal obserwując konia cieszyłam się życiem. Run schnął szybko, już po 30 minutach był prawie suchy. Pozostaliśmy na polance jednak dłużej, miałam okazję pogadać z Deidre, Nojem i Carrot siedząc sobie w kółeczku. Łącznie spędziliśmy tam ponad godzinę. Suchego i najedzonego konia odstawiłam do boksu, gdzie po jakimś czasie dostał przygotowany przeze mnie obiad.

Dziś postanowiłam polonżować chwilę Runa. Pogoda do bani, nikomu nic się nie chce, ale konia należałoby ruszyć. Wzięłam z siodlarni pas do lonżowania, czaprak, futerko, wypinacze, ogłowie i owijki dla Rudego. Dodatkowo jakoś uchwyciłam lonżę i bat do lonżowania dla mnie. Wszystko to zaniosłam pod boks ogiera. Kasztan wyjrzał zza drzwiczek. Pogładziłam go po nosie nim zdążył skulić uszy i kłapnąć lekko zębami w ramach pogróżki. Złapałam kantar i weszłam do środka.
-no Rudzielcu, dziś mamy lajty. - Powiedziałam pewnie zakłądając kulącemu się ogierowi tasiemki. Dopięłam do tego uwiąz i wychodzimy na korytarz. Przypięłam ogra na dwa uwiązy i zabrałam się za czyszczenie. Kasztan był cały w zlepkach, do tego się uporczywie wiercił. Ostatecznie skarciłam go ostry "ej!" dodatkowo klepiąc w łopatkę. Podziałało. Szybko skończyłam co zaczęłam, konia przeczesałam do reszty włosianką i grzebień w dłoń, rozczesujemy grzywę, następnie ogon. Poszło w miarę szybko, więc czas na kopyta. Ogier zaczął je nawet ładnie podawać, chociaż miał spore opory w przodami. Mimo to dałam radę i tuż po wyskrobaniu brudów z ostatniego kopyta zawijałam poszarzałe od brudu nogi hanowera. Ku zdziwieniu stał jak wryty. Nie narzekałam - w końcu mogłam zrobić coś bez przeszkód. Poklepałam go, dałam smakołyka i ułożyłam na coraz lepiej wyglądającym grzbiecie czaprak, futerko i ostatecznie pas, który zapięłam na pierwszą dziurkę. Wypinacze przyczepiłam na razie do kółek przy pasie, złapałam ogłowie i zamieniłam z kantarem. Run nieco niechętnie przyjął wędzidło, ale w końcu się udało. Pozapinałam paski, odpięłam wodze, przypięłam lonżę, w dłoń wzięłam bata i ruszamy.

Powędrowaliśmy na round-pen. Najpierw zacisnęłam trochę pas, co wywołało u ogiera niemałe wierzgnięcie. Uspokoiłam go, podciągnęłam jeszcze o dziurkę i puściłam stępem w lewo. Kasztan szedł energicznie, ale bez szału. Dopiero po jakimś czasie rozluźnił się trochę i zaczął mocniej działać tylnymi nogami, podkładając je głębiej pod kłodę i angażując resztę grzbietu do pracy. Mądry koń wie, czego wymagam. Parę minut w jedną stronę, zatrzymanie, zmiana kierunku. Znów parę minut już fajnego stępa i zatrzymanie. Sprawdziłam pas - w porządku. Wydłużyłam wypinacze jak tylko się dało i przypięłam do kółek wędzidła. Ustawienie takie, jak na lekki kontakt w kłusie. Wróciłam na środek i polecenie do stępa. Run wpierw usztywnił się dość mocno, ale po paru okrążeniach odpuścił, uelastycznił się i wszedł na ładny, stabilny kontakt.
Ponagliłam kasztanka do kłusa. Ruszył chętnie, unosząc łeb w górę. Po chwili opuścił go, czując opór wypinaczy. Przy kolejnym okrążeniu wszedł na kontakt, a przy jeszcze kolejnym ustabilizował go i skupił się na pracy. Gdy pokłusował trochę poprosiłam go o zatrzymanie. Najpierw przeszedł do stępa i dopiero po paru kroczkach zatrzymał. Podeszłam, przepięłam lonżę i w drugą stronę. Ładne ruszenie kłusem ze stój, potem fajna praca grzbietu i zadu, ogier wyraźnie angażował się w wykonywaną robotę. Pokłusował trochę, popracowaliśmy nad przejściami kłus-stój-kłus. Wpierw opornie i z dużą ilością stępa, z czasem zaczęło to jakoś wyglądać. Przy jednym z zatrzymań podeszłam i skróciłam wypinacze na tyle, by ogier musiał się prawidłowo ustawić z głową, no, może nieco przed pionem, ale dosłownie odrobinkę. Pogoniłam do kłusa. Najpierw Run walczył z ograniczeniem wolności szyi, jednak po jakimś czasie międląc wędzidło ładnie opuścił łepetynkę, a ja pilnowałam, by dopychał do tego zad. Przyznam, że mimo długiego okresu czekania uzyskałam swój cel - Run doszedł do zebrania, odciążając przód. Zatrzymanie. ładna, szybka reakcja. Podeszłam, pochwaliłam i w drugą stronę. Runiasty od razu przy ruszeniu kłusa się pozbierał do kupy i szedł tak, momentami jedynie wychodząc a to z ustawienia głowy, a to z zaangażowania zadu. Przejście do stępa i chwila odpoczynku przed galopem. Kasztan naprawdę ładnie pracował, mile zaskakiwał dzisiejszego dnia.
Po chwili stępa pogoniłam ogiera do kłusa, następnie do galopu. Ruszył chętnie, na szczęście bez brykania. Machnął parę razy ogonem i powalczył z kontaktem, jednak po paru okrążeniach odpuścił, zaczął kombinować z swoim galopem. Zachęcałam go do zaokrąglenia swojej fuli, mówiąc "góra, góra, góra". Trochę dziwny zwrot i zachowanie, ale potem pod siodłem będzie nam łatwiej to jakoś sklecić. Rudy po dłuższej chwili galopu zaczął poprawnie kombinować, a zachęcany częstymi pochwałami powoli, stopniowo zaokrąglał swój galop. Mimo to jego fula dalej pozostawała ogromna. Ale taki to już koń i tyle. Gdy się nagalopował przejście do kłusa, chwila kłusa i zagalopowanie na 3-4 fule, przejście do kłusa. Potem to samo. I tak z 3 przejścia, w końcu do stępa. Przepięłam lonżę i w drugą stronę. Kasztan chwilę odsapnął i kłus. Po chwili galop. Ładny, lekko zaokrąglony, równy, z koniem poskładanym do kupy. Chwaliłam Runa głosem, pogalopował z 5 kółek i do kłusa. Trochę kłusa i zagalopowanie. 3-4 fule galopu i do kłusa. I znów - sporo kłusa, zagalopowanie na parę fuli i do kłusa. Parę takich przejść, na ich upłynnienie i zachęcenie konia do pozostawania na tym samym kontakcie przy zmianach chodów.
W końcu postanowiłam, że starczy nam galopu. Zatrzymałam kasztana i ustawiłam 3 drągi na kłus. Poluźniłam nieco wypinacze, by rudy mógł się trochę wyciągnąć w dół nad belkami i jedziemy. Ogier z początku puknął 2 drążki. Nakazałam mu kłusować nieco żwawiej. Dużo lepiej. Ładna praca grzbietu, nogi poprawnie podnoszone. Pochwaliłam go głosem i jeszcze raz. Ładnie. Mimo iż nie pasowało Rudy zrobił spory krok do przodu i zgrabnie poradził sobie z problemem. Najechał jeszcze 2 razy i zmiana kierunku. Parę razy w drugą stronę i podwyższamy na cavaleti (30 cm). Mocniejszy kłus, wypinacze już odpięte. Rudy bardzo ładnie przeszedł nad koziołkami. Bez puknięcia, mocno angażując grzbiet i podnosząc wysoko nogi. Pochwaliłam go i jeszcze 2 razy. Potem 3 razy w drugą stronę i do stępa.
Podeszłam do ogra i poklepałam sowicie po szyi, dając równocześnie kawałek marchwi. Pokręciliśmy się po round-penie, póki Rudzielec nie ochłonął i podeschnął na klacie, w końcu wracamy do stajni.

Zatrzymaliśmy się przed boksem. Zdjęłam z Hanowera ogłowie, założyłam kantar i na spokojnie, bez pośpiechu zdjęłam z niego pas, futerko i czaprak, powiesiłam nieopodal i odwinęłam nogi. Zaprowadziłam ogiera na myjkę, schłodziłam mu nogi, umyłam kopyta i do boksu. Przytuliłam się do jego dużego, ciepłego cielska.
-Fajny z Ciebie koń, tylko straciłeś zaufanie i okazujesz to przez agresję... - Powiedziałam gładząc jego coraz lepiej umięśnioną szyję. W końcu zostawiłam Runa samego, wsypując mu do żłoba owies i zabierając używany dziś sprzęt. Uważam, że dzisiejsza lonża dobrze rokuje na przyszłość.

by Joanne


Weszłam do Exodusa i zobaczyłam Noxla. Biedny. Dawno do niego nie zaglądałam. Podeszłam do boksu i dałam mu marchew. Weszłam do niego i zaczęłam czyścić, a potem go osiodłałam i wyszliśmy na dwór. Capnęłam po drodze lonżę i na lonżownik. Zaczepiłam konia i ruszyłam do stępa. Koń się ruszał pięknie, choć widziałam pewną dozę stresu. Prawdopodobnie stresującym czynnikiem byłam ja. Serek nie widział mnie od dawna. Cmoknełam i uśmiechnęłam się. Wiedziałam że to nic nie da i że muszę sobie jeszcze raz pozyskac jego zaufanie. Zatrzymałam go i rozsiodłałam. Zrobimy mu join-up. Odpiełam lonżę i pogoniłam. W tym momencie wszedł Szymon.
-Hejka. Co robisz?
-Musze na nim pojeździć. Na Insidzie też, a potem mam trening Borduma.
-To może ty wejdziesz na Insida, ja na Noxla i pojedziemy w teren a potem zajmiesz się Bordumem co?
-Mi pasuje!
Poszłam do Insida. Nie macie pojęcia jak się ucieszył!
-Mój mały łobuz!- wtuliłam mu się w grzywę i zaczęłam czyścić.
Po osiadłaniu weszłam na plac i powiedziałam Szymonowi by poczekał jeszcze chwilę i poszłam po mapy. Przyszłam i wsiedliśmy. W planach miałam podjechanie pod SC i zabranie 3 koni pod kuzynką i koleżankami: Apacza, Bumeranga i Runa. I pojechaliśmy w las. Jechaliśmy stępem. To pierwszy teren Insidowego. Jechał taki ciekawy wszystkiego! Noxle nie miał takiego kłopotu. Jechał ładnie bez emocji. Do czasu gdy Szymon dał łydke. Ruszył żwawym stępem przechodzącym w kłus. To zakłusowaliśmy na co Ini zareagował radosnym przejsciem czym zaraził tez Noxla. Dobrze mi się patrzało jak oni dwaj się świetnie dogadują. W pobliżu zobaczyłam jeziorko lecz nie było tak gorąco by się wykąpać. Przeszliśmy do stępa gdyż za jeziorkiem widniało SC skąd wychodziły dziewczęta. I skierowaliśmy się do mojej stajni....
Po krótkiej kontroli robót i nakarmieniu bocianów wróciliśmy na ścieżkę a przy jeziorku... Bix i Nightmare!
-Night...
Klacz odwróciła łepetynkę jakby mnie poznawała... Zsidałam z Noxla i powiedziałam Szymonowi by go potrzymał.
-Hejka Bix! Czy mogę...
-Oczywiście!
Wtuliłam się w sierść ukochanej klaczy. Przesłałam jej krótkiego buziaczka.
-Bix jedziesz z nami tu przez mostek?
-No ja moge tylko kawałek i wracamy do Ahory.
-To chociaż ten kawałek.
I jedziemy dalej kłusem. Klaudia z Runem wydawali się być parą wprost stworzoną dla siebie. Ale już Wiktoria narzekała na Apacza. Że to tamto siamto... wrrrr. A jadzia z Bumerangiem zapowiadali się nieźle lecz Bu nie ufał Jadzi. Bix i Night jechały swobodnie, ja z Inim byliśmy wniebowzięci a Szymon z Noxlem.... no okej... Przejechaliśmy obok jeziora i Bix skręciła w alejke do Ahory a my zagalopowaliśmy w zastępie. Szymon sskkaakkaałł w siodle, ja jechałam półsiadem, na co Inside przyspieszał co powodowało że Noxle ktłóry był za Bułanym tez przyspieszał na co Szymon reagował napadem czkawki. Reakcja łańcuchowa. Dojechaliśmy do skrzyżowania gdzie stanęliśmy i umówilismy się na spotkanie w Exodusie. A mu z Szymonem spokojnym stepikiem dojechaliśmy do exodusa gdzie po rozsiodłaniu wypuściliśmy konie na pastwisko. A niech się popasajom. Wink
Ma watek z koniem

by Zuzka


Przyjechałam do SC z zamiarem poskakania co nieco z Runem. Ogier cały w zaschniętym błocku stał sobie zadowolony i kulił się na każdego z przechodniów. Westchnęłam i nim podeszłam do Rudego ADHD zgarnęłam z siodlarni siodło wszechstronne, ogłowie z wytokiem, ochraniacze, w miarę cienki czaprak i szczotki. Poukładałam w miarę logicznie i wyciągnęłam kulącego się Hanowera z boksu.
-Przestań się kulić świrze - Powiedziałam do konia dając mu kawałek marchewki, gdy tylko zmienił ustawienie uszu. Chwyciłam iglaka i dokładnie rozczesałam wszyściutkie zlepki sierści i zaschniętego piachu z coraz lepiej wyglądającego ogra. Run stwierdził, że nie chce mu się wiercić i uprzykrzać mi życie, więc stał przysypiając, za co byłam niezmiernie wdzięczna. Po załatwieniu najgorszej sprawy wzięłam włosiankę i na szybko przeczesałam marchewkową sierść konia. Trochę się burzył przy czyszczeniu brzucha i łba, jednak jakoś mi się udało z nim dogadać. Poklepałam i rozczesałam króciutką grzywę oraz dość długi, prosto ścięty ogon. Poszło gładko, więc migiem kopyta, których oczywiście pan złośliwy podać nie chciał. Męczyłam się długo, w końcu poirytowana do granic możliwości dałam ogierowi w łopatkę. Run wzdrygnął się, spojrzał na mnie spojrzeniem niewiniątka i w końcu podał ładnie nogę. Z resztą poszło już jak po maśle. Poklepałam Rudzielca i złapałam ochraniacze. Pozakładałam na jego mocne, długie nogi, dopasowałam najlepiej jak się dało, wzięłam siodło. Razem z czaprakiem umieściłam na grzbiecie wyraźnie budzącego się rumaka i poprawiłam z lekka. Nie zapinając popręgu chwyciłam ogłowie i zamieniłam z kantarem. Ogie


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Run [*] Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare